"Arktyka będzie całkowicie wolna latem od lodu za 20 lat, a większość lodowej czapy zniknie w ciągu najbliższej dekady" - powiedział prof. Peter Wadhams z Uniwersytetu w Cambridge, jeden z najwybitniejszych światowych naukowców zajmujących się biegunem północnym. Na spotkaniu organizacji Catlin Arctic Survey opowiadał, że lodowa pokrywa w Arktyce kurczy się w ekspresowym tempie, a tam gdzie jeszcze kilka lat temu miała grubość pięciu metrów, dziś ma zaledwie dwa.
To wiadomość, której naukowcy i ekolodzy woleliby nie usłyszeć. "Już niedługo Ocean Arktyczny będzie otwarty dla żeglugi. A topnienie lodu umożliwi dostęp do tamtejszych naturalnych bogactw" - mówi nam Edmond Hansen z Norweskiego Instytutu Polarnego.
Nic więc dziwnego, że wiadomość o kurczeniu się lodów Arktyki została przyjęta z cichą radością przez te państwa, które "graniczą" z biegunem południowym i łakomie spoglądają na będące w zasięgu ich rąk eldorado. Szacuje się, że pod dnem Arktyki znajdują się złoża ropy naftowej szacowane na 400 mld baryłek i 25 proc. światowych zasobów gazu ziemnego, a do tego ogromne pokłady metali szlachetnych.
Nerwowe przygotowania do "inwazji" na Arktykę trwają już w Rosji, USA, Kanadzie, Norwegii oraz Danii, która administruje Grenlandią. Przy rządach tych państw powołano specjalnych pełnomocników, znalazły się pieniądze dla naukowców i nowe badania.
Nawet zwykle ospała Unia Europejska, tym razem nie chce zaprzepaścić swojej szansy. "Arktyka to ogromne złoża gazu ziemnego oraz ropy naftowej. Gdybyśmy zyskali do nich dostęp,moglibyśmy ograniczyć naszą zależność od surowców z Rosji" - pisze w jednym ze swoich raportów Komisja Europejska. Analitycy przekonują, że w Arktyce wygra ten, kto będzie pierwszy i silniejszy.
Pierwsza rzuciła światu wyzwanie Rosja. W 2007 r. na polecenie prezydenta Władimira Putina grupa naukowców wysłana batyskafem na dno Oceanu Arktycznego uznała, że ogromny podwodny Grzbiet Łomonosowa to przedłużenie Syberii. W świetle prawa międzynarodowego oznacza to, że Moskwa może traktować tę część Arktyki jako swoje terytorium. I wydobywać bogactwa.
Na odpowiedź Ottawy i Waszyngtonu nie trzeba było długo czekać. Oba państwa przeprowadziły w swoich częściach Arktyki wojskowe ćwiczenia, by w ten sposób dać Moskwie do zrozumienia, że nie godzą się z jej postępowaniem, a prezydent George W. Bush zezwolił na poszukiwania ropy koło północnych wybrzeży Alaski (Barack Obama tej decyzji nie cofnął).
"Bogactw w Arktyce jest tak dużo, że żadna z zainteresowanych stron łatwo nie ustąpi" - mówił nam wówczas rosyjski politolog Władimir Pribyłowski. I choć w maju ubiegłego roku na spotkaniu w Ilulissat na Grenlandii przyjęto deklarację, w której pięciu rywali zobowiązało się do gry fair, to nic na nie wskazuje na to, by w Arktyce ktoś planował przestrzegać reguł.
Po cichu wszystkie zainteresowane państwa gromadzą siły. Wiosną tego roku rosyjskie media poinformowały, że Kreml tworzy specjalne zgrupowanie wojsk, których zadaniem będzie "opieka" nad Arktyką. W odpowiedzi Kanada i USA poinformowały, że w Arktyce zbudują bazy wojskowe. Premier Kanady Stephen Harper w swoim ostatnim expose obiecał wyborcom, że jego kraj nie da się wyprzedzić Rosji.
Echa batalii o Arktykę dotarły nawet na południową półkulę. "Ukryte dotąd pod grubą skorupą ogromne ilości gazu ziemnego i ropy naftowej wkrótce staną się dostępne. Wyścig wielkich mocarstw o te zasoby to tylko kwestia czasu" - takie są konkluzje raportu australijskiej armii.