Poszło o wypowiedź Brytyjczyka dla stacji Channel 4, w której ten najpierw zaatakował torysów za mariaż z PiS w Parlamencie Europejskim, następnie nazwał PiS partią homofobiczną i nacjonalistyczną, by w końcu dodać: "Pamiętamy, po której stronie granicy był Auschwitz". Frya cytowały media, a ambasada RP wydała oficjalny list protestacyjny: "Sugerowanie, nawet pośrednie, iż polski naród i Polska jako kraj są w jakiejś formie zbiorowo odpowiedzialne za ponurej sławy obóz śmierci, który stał się symbolem okropności Holokaustu, jest zupełnie błędne i mówiąc wprost - szkalujące".
Obrzydliwie wszechstronny
Fry, który nad Wisłą pozostaje niemal anonimowy, to w Anglii postać legendarna, człowiek orkiestra, zaangażowany społecznie celebryta. Jest komikiem, prezenterem BBC, aktorem, pisarzem, publicystą politycznym, felietonistą dziennika "The Guardian", gdzie co sobotę pisuje teksty o nowych technologiach, a także autorem audiobooków, dramaturgiem i reżyserem. Ma fanów niczym gwiazda muzyki pop. A ci gotowi są uwierzyć w niemal każde wypowiedziane przez niego słowo.
Weźmy jeden z ostatnich przykładów. Na Twitterze, gdzie prowadzi swojego mikrobloga, zarekomendował książkę mało znanego Davida Eaglemana. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Był dużo większy, niż gdyby wydawnictwo wykupiło setkę billboardów w centrum Londynu. Sprzedaż książki skoczyła o sześć tysięcy procent. Dzieło Eaglemana znalazło się na drugim miejscu listy sprzedaży brytyjskiego Amazona, przegrywając jedynie z nową powieścią Dana Browna.
Należy do najbardziej wpływowych gwiazd popkultury w Wielkiej Brytanii. W nakręconym dwa lata temu z okazji 50. urodzin Frya dokumencie "50 Not Out" wychwalał go sam książę Karol. - On jest niesamowicie wszechstronnym człowiekiem, obrzydliwie i nieznośnie wszechstronnym - mówiła Joanne Rowling. Mikroblog komika na Twitterze śledzi stale ponad 800 tysięcy internautów. Wedle informacji prasowej podanej przez portal w lutym tego roku tylko na profil Baracka Obamy oraz serwisu CNN wchodziło więcej osób. Fry wygrał też zorganizowane przez Twittera głosowanie na najlepszy mikroblog prowadzony przez celebrytę. Jakby tego było mało, w ogłoszonej przed dwoma laty przez dziennik "The Independent" Pink List został uznany za drugiego najbardziej wpływowego homoseksualistę w Wielkiej Brytanii. "Przypuszczam, że to wszystko zaczęło się, gdy wyszedłem z łona matki. Spojrzałem na nią i pomyślałem sobie: To pierwszy i ostatni raz, kiedy tam byłem" - żartował komik.
Aktor, który leczy z depresji
Wyczulenie Frya na sprawy gejów jest więc nieprzypadkowe. W swoim wystąpieniu w Channel 4 komik zaatakował z nazwiska samego Michała Kamińskiego. "David Cameron i torysi mieli szansę, by odciąć się od tej dwudziestowiecznej, a właściwie to - szczerze mówiąc - nawet dziewiętnastowiecznej retoryki, za jaką odpowiedzialna jest polska partia Prawo i Sprawiedliwość z Kamińskim i resztą" - mówił o polskim eurodeputowanym oraz przewodniczącym grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Także Holokaust, o którym wspomniał Fry, interesuje go z powodów osobistych. W 2006 roku w dokumentalnej serii "Who Do You Think You Are?" odkrył, że jego dziadkowie pochodzą z rodziny słowackich Żydów. Część krewnych Frya zginęła podczas Zagłady. On sam ma zawsze coś do powiedzenia na każdy temat.
Ale Fry ma też inne, choć równie znane oblicze. Komik choruje na zaburzenie afektywne dwubiegunowe, prowadzące często do głębokiej depresji. Aktor przyznawał, że wielokrotnie miewał myśli samobójcze i postanowił pomóc ludziom cierpiącym na tę chorobę. Nakręcił dokument "The Secret Life of the Manic-Depressive", w którym namówił inne gwiazdy (m.in. Richarda Dreyfussa i Robbiego Williamsa) do opowiadania przed kamerą o ich zmaganiach z chorobą. Kilka dni temu roku prasa opublikowała list, który w 2006 roku napisał do kobiety chcącej popełnić samobójstwo. "Jego list pomógł mi niezmiernie w chwilach najgłębszej depresji" - mówiła kobieta. Komik o sprawie nie chciał rozmawiać. Jedynie jego agent oświadczył: "Tak, to prawda".
I za to Brytyjczycy kochają Frya. Za jego szczerość, otwartość, za to, że nie zamyka się w celebryckim kokonie. Aktor odpowiada na Twitterze na zaczepki innych użytkowników. Dyskutuje o polityce, kulturze, a nawet pogodzie. Użytkownikowi "marmitemark" tłumaczy, w jakiej sieci ten może kupić iPhone’a bez blokady. Z "djchuckles" dyskutuje o Blackberry Storm 2. Z "mazzieemoo" o niemieckim tenorze Fritzu Wunderlichu, a z "AlexLijka" o swojej ostatniej audycji i złamaniach ramienia. To wszystko w wiadomościach długości SMS-a. Jest wesołkiem i autorytetem. Chodzącym paradoksem - poważnym komikiem. Zanim jednak zyskał ten status, przez lata był po prostu wygłupiającym się gościem z telewizji.
Przyjaciel doktora House’a
Pierwsze kroki w show-biznesie stawiał u boku innej sławy - Hugh Lauriego, odtwórcy roli doktora House’a. Poznali się podczas studiów w Cambridge, gdzie wstąpili do Teatralnego Klubu Footlights. Przedstawieniem "The Cellar Tapes" wygrali Nagrodę Perriera podczas festiwalu Fringe w Edynburgu w 1981 roku. Prawdziwy rozgłos przyniósł im show "A Bit of Fry and Laurie" przygotowywany na zamówienie BBC od 1987 roku. I choć Fry grał mądrzejszego z dwójki bohaterów, wciąż pozostawał tylko komikiem. Był nim też, wcielając się w jedną z niewielu ról, które znać może polski widz, czyli dwulicowego lorda Melchetta w "Czarnej Żmii".
Nigdy nie próbował odcinać się od tych kreacji, lecz nie przeszkadza mu to przemawiać poważniejszym tonem. Swojej erudycji dowiódł w nadawanym od 2003 roku na antenie BBC komediowym quizie "QI", do którego zaprasza gwiazdy. Nakręcił również dokumentalny serial "Stephen Fry in America", w którym przedstawiał Anglikom Stany Zjednoczone. Od lat pozostaje propagatorem twórczości Oscara Wilde’a. W 1997 roku brawurowo zagrał pisarza w dramacie "Wilde". Nagrywa także audiobooki z jego utworami. Długo jeszcze można by wymieniać rzeczy, które robił, robi lub planuje robić. Ale ważniejszy jest efekt. A ten zadziwia, bo gdy zacząć szperać w brytyjskiej prasie, trudno znaleźć krytyczne opinie o Stephenie Fryu. Zarówno odnoszące się do jego działalności artystycznej, jak i szeroko pojętej publicystyki.
Także w sprawie ostatniej afery brytyjskie media zajęły stanowisko odmienne od polskiego. Niby nic dziwnego. Szczególnie że udało im się zauważyć, że komik przyznał się do błędu. Oczywiście zrobił to we wpisie na portalu Twitter, gdzie można opublikować najwyżej 140 znaków. "Przyznaję, że mogłem wyrazić to lepiej. Proszę uwierzcie, że do Polaków nie mam nic poza szacunkiem i zamiłowaniem" - napisał. I rzeczywiście, niejednokrotnie je na Twitterze wyrażał. Przypominając na przykład w okolicach rocznicy wybuchu II wojny światowej, że to my, a nie Anglicy, rozszyfrowaliśmy Enigmę. Co nie znaczy wcale, że w Channel 4 nie dał się nadmiernie ponieść emocjom.