Tomasz Żółciak: Wciąż czuje się pan czarnym koniem wyborów w stolicy?

Jan Śpiewak: Nie wiem, czy kiedykolwiek nim byłem. Walczymy dalej. Mamy do czynienia z polaryzacją sceny politycznej na PiS i PO, czyli to samo, co w ostatnich wyborach. I ta wojna polsko-polska jest podstawową emocją w tych przedwyborczych rozgrywkach, i to w ujęciu ogólnopolskim. Siłą rzeczy my na tym tracimy. Ale wierzymy, że bezpośrednia forma kampanii, jaką prowadzimy, pozwoli osiągnąć dobry wynik i wejść do rady miasta.
Wcześniej sondaże dawały panu 8–9 proc., teraz tylko 2–3 proc. Co się stało?
Reklama
Bez przesady. Ostatnio widziałem badanie, w którym mam 7 proc. Nie prowadzimy własnych badań, ale wygląda na to, że jesteśmy niedoszacowani w sondażach. Zwłaszcza tych wakacyjnych, gdy wielu młodych ludzi, wśród których mamy spore poparcie, nie było w Warszawie. Oczywiście wybory wszystko zweryfikują, kandyduje wiele osób i jest to spore wyzwanie.
W ostatnim czasie pojawiły się sondaże, w których wyprzedził pana nawet Jacek Wojciechowicz, były wiceprezydent, którego oskarżacie o sprzyjanie deweloperom.
Nie wierzę w to. Nie ma takiej możliwości, by Jacek Wojciechowicz miał większe poparcie niż ja.
Dlaczego?
Bo to kandydat nierozpoznawalny przez mieszkańców. Przez dekadę był zastępcą Hanny Gronkiewicz-Waltz, odpowiadał za wielkie inwestycje i swoimi decyzjami skrzywdził wiele osób. Ich efektem jest chaos i brak usług publicznych np. na Odolanach, Żoliborzu Południowym czy Białołęce. Ludzie mu to pamiętają. Rozumiem, że dziennikarze lubią sondaże, ale my opieramy się na tym, jak mieszkańcy pozytywnie reagują na nas na ulicy.
Od wielkiej dwójki Trzaskowski – Jaki dzieli was jednak przepaść. Może spore grono warszawiaków nie ma zaufania do aktywistów, traktując ich trochę jak ekologów. A więc skłóconych ze wszystkimi krzykaczy.
Wydaje mi się, że ludzie raczej widzą w nas społeczników, którzy kochają Warszawę i walczą o interes jej mieszkańców. Jesteśmy w tym wiarygodni. Dowiedliśmy tego, ujawniając aferę reprywatyzacyjną. Ale faktem jest, że za nami nie stoją wielkie pieniądze i wielkie media. Te są dziś tożsamościowe, chodzi tylko o utwierdzanie odbiorców w ich antypatiach i sympatiach. Mało tam przestrzeni dla takich kandydatów jak my. Widzę to po naszych konferencjach. Gdy podejmujemy jakiś ważny, konkretny problem, np. spółdzielni mieszkaniowych czy działkowców, mało kogo to interesuje. Gdy uderzamy w PiS, wszyscy biją brawo.
Wy chcecie rozmawiać o problemach spółdzielni mieszkaniowych, a potem Patryk Jaki wychodzi z pomysłem futurystycznej 19. dzielnicy i zgarnia całą uwagę.
Jeśli idziemy w kontrowersję czy organizujemy happeningi, to przypina nam się łatkę populistów i pieniaczy, którzy nie mają programu. A jak prezentujemy ten program i kierujemy go do konkretnych grup, to wszyscy mówią, że to nudne i nasze argumenty nie mają znaczenia. Mimo to robimy swoje. Jeśli chodzi o Patryka Jakiego, to dla mnie jest nieprawdopodobne, że temu facetowi kampanię robią też media liberalne. Nikt nie potrafi powiedzieć mu „sprawdzam”, a przecież on wrzuca w tę debatę rzeczy wzięte z kosmosu.
A może błędem środowiska ruchów miejskich było to, że nie wystawiliście wspólnego kandydata i konkurujecie nie tylko z wielką polityką, ale też między sobą? W efekcie pan ma kilka procent poparcia, a pana konkurentki z Miasto Jest Nasze Justyny Glusman czasami nie ujmują nawet w sondaże.
PiS i PO to de facto dwie prawicowe partie i jakoś nikt nie mówi, by się połączyły. Chcieliśmy się porozumieć z częścią ruchów miejskich, w tym z Justyną Glusman, ale się nie udało. Liczę, że będziemy mogli współpracować po wyborach.
Wiarę w pana straciła Barbara Nowacka, której Inicjatywa Polska współtworzyła pański komitet. Teraz udzieliła poparcia Rafałowi Trzaskowskiemu.
Barbara Nowacka chce zostać posłanką i musi zapłacić za to cenę. Jest nią zdradzenie swoich przyjaciół z Inicjatywy Polskiej. Zrobiła to bez problemu. Rok temu mówiła, że jestem dobrym kandydatem na prezydenta Warszawy. Pół roku temu, że nie może mnie poprzeć, ale jednocześnie nie poprze Trzaskowskiego. A dzisiaj tego poparcia mu udzieliła. To po prostu zdrada. Powtarza drogę Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy Grzegorza Napieralskiego, którzy również wystawili swoje organizacje do wiatru.
Ale brutalna prawda jest taka, że dla większości warszawiaków wybory te rozegrają się między Jakim a Trzaskowskim. Start aktywistów niczego tu nie zmieni.
Nasze wejście do rady miasta jest na wyciągnięcie ręki. Pięć lat temu mówiono mi, że z warszawską reprywatyzacją nic nie da się zrobić, że to wszystko jest legalne. Byłem jedynym radnym, który początkowo bez medialnego wsparcia nagłaśniał ten problem. W efekcie już od dwóch lat nie wydano w stolicy żadnej decyzji zwrotowej. Udało się zatrzymać mafię reprywatyzacyjną.
A dziś medialnie korzysta na tym nie pan, tylko Patryk Jaki, rozliczający reprywatyzację na forum swojej komisji weryfikacyjnej.
Oczywiście! I buduje sobie w ten sposób polityczną trampolinę. Pamiętajmy, że to on ma za sobą media publiczne, parlament, rząd czy Ministerstwo Sprawiedliwości. On w ciągu tygodnia wydaje na swoją kampanię tyle, ile ja na swoją w całości. Ale nie mogę się obrażać na te dysproporcje. Uważam, że komisja weryfikacyjna zrobiła sporo dobrego – zmieniła nastawienie opinii publicznej do tematu reprywatyzacji, pomogła naprawić pewne krzywdy, a przede wszystkim przywróciła godność ludziom wyrzucanym z kamienic. W tym kontekście to Hanna Gronkiewicz-Waltz stworzyła Patryka Jakiego. Gdyby nie jej fatalne rządy w tym obszarze, to Jaki nie miałby w stolicy co robić. Platforma Obywatelska nie zrobiła z tym tematem nic mimo naszych apeli. Jeszcze w 2014 r. mieliśmy wejść z PO w koalicję, a jednym z punktów porozumienia programowego było załatwienie tej sprawy. Platforma niczego się nie nauczyła, brnie dalej w to samo i chce, by było tak jak było.
Czy któryś z kandydatów proponował panu współpracę?
Patryk Jaki. Rafał Trzaskowski nie wpuścił nas nawet do biura poselskiego, mimo że był w środku. Zamiast tego skierował do nas swojego asystenta.
Byliście umówieni?
Nie, to była nasza inicjatywa. Poszliśmy na jego dyżur poselski. Choć jest posłem z Krakowa, ma również biuro w Warszawie. Tak więc ze strony Trzaskowskiego nie było żadnej próby porozumienia.
Czyli raczej bliżej panu do Patryka Jakiego.
Ale ja nie chcę robić za paprotkę czy to Trzaskowskiego, czy Jakiego. Zwłaszcza że ten drugi jest spadochroniarzem niemającym nic wspólnego z Warszawą, i do tego ciągnie się za nim garb w postaci Zbigniewa Ziobry. Patryk Jaki może być nawet w porządku facetem, ale nie da się go oddzielić od tego, co robi na gruncie ogólnopolskim, czyli demontażu instytucji państwowych, łamania konstytucji przez PiS czy budowania klientelistycznego folwarku z państwa. W drugiej turze nikomu nie udzielę poparcia.
Ma pan już 18 pozwów od osób, którym publicznie zarzucił pan udział w dzikiej reprywatyzacji. Jaki jest bilans tych spraw sądowych?
Wygrałem prawomocnie pięć czy sześć spraw i jak dotąd prawomocnie żadnej nie przegrałem. To pokazuje, jak cienką skórę mają oligarchowie i elity naszego miasta. Łatwo ich dotknąć i nadepnąć na odcisk. W Warszawie jest bardzo wiele dziwnych interesów związanych nie tylko z reprywatyzacją, ale i obrotem działek, wydawaniem pozwoleń na budowę. To my nagłośniliśmy rosyjskie powiązania Antoniego Macierewicza, zanim Tomasz Piątek napisał o tym głośną książkę. To my przedstawiliśmy pierwszą mapę stołecznej reprywatyzacji. Wskazujemy problemy, o których społeczeństwo powinno wiedzieć.
Podsumujmy. Jest pan skłócony z warszawskimi elitami. Nie lubi pan ani PiS, ani PO. Nie pała pan miłością do deweloperów. Jak w takim układzie chce pan rozwijać Warszawę?
Przypomnę tylko, że prezes największej grupy deweloperskiej w tym mieście, czyli Echo Investment, należącej do grupy Griffin siedzi w areszcie za próbę wyburzenia dawnego hotelu Cracovia. To on odpowiada za unicestwienie słynnego pawilonu Emilia. Z kolei upadły deweloper Dolcan służył jako pralnia pieniędzy dla SK Banku. Poziom korupcji i wpływu deweloperów w Warszawie jest zastraszający i trzeba go wyplenić.
My nie chcemy się kłócić np. z biznesem, tylko zależy nam na równych regułach gry. A w tym mieście ich nie ma. Są firmy, które mają łatwiej, oraz te, które nie są dopuszczane do tortu. Powinny być przyjmowane plany miejscowe stanowiące wypadkową interesów biznesu i mieszkańców. Inaczej jesteśmy skazani na wuzetki uzależnione od widzimisię urzędników. Czasem się zastanawiam, o ile mniej mógłby kosztować metr mieszkania, gdyby firmy deweloperskie były dopuszczone do rynku na tych samych zasadach.
W najbliższych latach poziom funduszy unijnych dla Warszawy będzie się zmniejszał. Jednocześnie wciąż stolica będzie oddawać ok. 1 mld zł janosikowego rocznie. Jak w takich warunkach chce pan budować 50 tys. mieszkań za 7 mld zł?
Trzeba zwiększyć oszczędności. Szacujemy, na podstawie analiz ekspertów z SGH, że gdyby zastosować korporacyjne metody zarządzania np. Zarządami Gospodarowania Nieruchomościami, to co roku można by oszczędzić 200 mln zł. Dziś są ogromne różnice między poszczególnymi dzielnicami, a wynika to z niejednolitych standardów zarządzania. Druga sprawa to zwiększenie przychodów miasta. Można to zrobić przez zwiększenie przychodów podatku od osób fizycznych. Dziś jeden płatnik PIT oddaje Warszawie 2,5–3 tys. zł rocznie. Ale szacuje się, że nawet 200 tys. osób mieszkających w Warszawie nic nie wpłaca do stołcznej kasy. Sam Patryk Jaki zaczął płacić podatki dopiero przed wyborami, choć mieszka tutaj kilka lat. Trzeba więc warszawiaków zachęcać – np. udziałem w programie mieszkaniowym. Do tego priorytet parkingowy. Chcemy ustanowić strefy parkowania tylko dla mieszkańców, tak jak na Zachodzie. Wprowadzimy też limit czasu postoju, by zwiększyć rotację miejsc. Niech to będą np. trzy godziny, po których trzeba będzie zwolnić miejsce.
Co po wyborach? Alians z Robertem Biedroniem?
Jesteśmy otwarci na współpracę, ale na razie skupiamy się na Warszawie.