- Moja "przygoda" z p. Januszem Korwin-Mikkem zaczęła się pod koniec 2013 roku, gdy na portalu www.korwin-mikke.pl znalazłam zdjęcie Bronisława Wildsteina mojego autorstwa. Pan Korwin-Mikke przywłaszczył je sobie, jak się okazało, rok wcześniej - ani nie pytając mnie o zgodę na publikację, ani nie przekazując z tytułu jego wykorzystania choćby symbolicznego honorarium - napisała na swoim profilu na Facebooku fotograf Jola Lipka.
Zależało jej na tym, że polubownie załatwić sprawę, ale spotkała się "z eskalacją buty, arogancji oraz braku szacunku dla prawa autorskiego".
Janusz Korwin-Mikke miał przekonywać, że ”kradzież, z której nie czerpie on bezpośrednich korzyści, nie jest kradzieżą”.
- W ostatniej korespondencji ze mną posłużył się formułą, iż "sieć jest publiczna". Trzymając się jego stylistyki, można by napisać - tak, domy publiczne również są publiczne, ale płacić trzeba - zauważa artystka.
Głos w w tej sprawie zabrał także sam zainteresowany.
- Zdjęcie nie było oznaczone jako własność intelektualna tej pani. Gdyby było, oczywiście nie zostałoby przez nas wykorzystane - tłumaczy na gazeta.pl lider Kongresu Nowej Prawicy.
Dlaczego odmówił autorce rekompensaty, gdy się o to do niego zwróciła: - W momencie, w którym skorzystaliśmy ze zdjęcia, znajdowało się ono w domenie publicznej. Więc tej pani nie należą się od nas żadne pieniądze. Próbuje nas naciągnąć.