Zgodnie z prawem polskie instytucje, organizując np. koncert gwiazdy muzyki, muszą rozpisać przetarg. Jeśli z niego zrezygnują, gwiazda powinna podpisać oświadczenie, że jest w stanie zorganizować wszystko na swój koszt. Bo pełną gażę dostanie dopiero po koncercie.

Reklama

Przepisy prawa zamówień publicznych ośmieszają polskie instytucje kultury w oczach zagranicznych artystów i ich agentów. Załóżmy, że instytucja chce urządzić koncert Davida Bowiego. Ma dwa wyjścia: albo urządzić przetarg, który wygra Bowie, albo wybrać tryb zamówienia z wolnej ręki. W tym drugim przypadku nie będzie mogła jednak wypłacić artyście zaliczki. Musiałby przyjechać do Polski na własny koszt. I jeszcze oświadczyć wcześniej, że go na to stać.

Europejskie Centrum Solidarności organizuje obchody 30-lecia powstania związku zawodowego "Solidarność". Zaprosiło na otwierający je festiwal "Wszystko o wolności" znanego kanadyjskiego artystę Caribou. A nie było łatwo. Zaproszenie Kanadyjczyka kosztuje więcej niż 14 tys. euro. A więc musi zostać złożone zgodnie z ustawą Prawo zamówień publicznych i odbyć się w drodze przetargu. Dotyczy to zarówno urzędu gminy, który zleca budowę nowej wiaty przystankowej, jak i organizatorów festiwalu, którzy zapraszają słynny zespół hiphopowy na koncert.

Z absurdalnej sytuacji jest wyjście. Europejskie Centrum Solidarności może zaprosić Caribou w trybie z wolnej ręki. "Tyle że taki przepis praktycznie wyeliminował możliwość organizowania koncertów przez instytucje kultury, bo żadna gwiazda nie podpisze kontraktu bez zaliczki, a nawet bez gwarantowanego wynagrodzenia z góry" - mówi Aleksandra Kobiela, zastępca dyrektora ds. finansowych ECS.

Reklama

ECS poprosiło agencję, która pośredniczyła w ściągnięciu Caribou, żeby wyłożyła pieniądze. "Zwrócimy im po koncercie" - mówi Kobiela. Magdalena Renk-Grabowska, dyrektorka Klubu Żak w Gdańsku i jedna z organizatorek prestiżowego festiwalu Jazz Jantar, ucieka się do innych sposobów. "Negocjuję tak długo, aż artysta się wycofa albo zgodzi na nasze warunki" - mówi. Jeśli więc artysta chce wystąpić na tym festiwalu, musi zgodzić się na to, że przyjedzie, nierzadko z daleka, na własny koszt i sam wyłoży pieniądze na muzyków czy koszty transportu sprzętu. "To nas ośmiesza" - mówi Renk-Grabowska.

Szefowie instytucji kultury monitują do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, by zmienić te absurdalne przepisy. Jak wyliczyli pracownicy resortu, w ciągu ostatnich miesięcy do resortu wpłynęło już szesnaście takich pism. Między urzędnikami trwa wymiana korespondencji, opinii prawnych i wyliczania wyjątków, w których można odstąpić od zakazu wypłacania zaliczki. A w tym czasie szefowie instytucji kultury piętrzą przed zagranicznymi partnerami formalności w sprawach, do których załatwienia w normalnych warunkach wystarczałaby zwykła umowa cywilnoprawna.