Niemal każdego dnia neutralizowane są przydrożne ładunki wybuchowe, organizowane rajdy na dowódców talibskich, odkrywane składy broni. Sami rebelianci stosują coraz bardziej wyrafinowane metody walki. Afgańskie służby bezpieczeństwa ujawniły przed kilkoma dniami, że eksportowani z Pakistanu „doradcy” uczą miejscowych, jak organizować zamachy samobójcze na nasze konwoje i polskie bazy. Taka taktyka do tej pory była znana jedynie z najgorętszych lat misji irackiej.

Reklama

Wydany w języku dari w połowie kwietnia przez afgańskich parlamentarzystów raport nie pozostawia złudzeń: sytuacja w Ghazni jest fatalna, a talibowie panoszą się w większości jej dystryktów. Polscy oficerowie przekonują: „Mamy przewagę, a rebelianci dostają mocno w kość”. I rzeczywiście. Na razie o prognozowanym przez afgańskich deputowanych talibskim zwycięstwie nie może być mowy. Jednak to, co dzieje się w Ghazni, już dziś przypomina prawdziwą wojnę, a nie prewencyjne patrolowanie dróg i budowanie studni dla lokalnych wieśniaków.

Środa, 27 maja. Na drodze Kabul – Ghazni w powietrze wylatują dwa humvee afgańskiej armii. Wtorek, 26 maja. Afgańskie siły rządowe odkryły i rozbroiły na drogach prowincji sześć ładunków wybuchowych przygotowanych dla zachodnich wojsk. Tego samego dnia w dystrykcie Waghaz zlikwidowano talibski skład broni. Również we wtorek polskie oddziały stoczyły bitwę z oddziałem talibskim w rejonie górskiej bazy Giro. Jak podaje agencja Bachtar, żołnierzy wspierało lotnictwo NATO. W walkach zginęło dziecko (od wybuchu granatu talibskiego) i jeden rebeliant (Pakistańczyk). Reszcie udało się zbiec.

Kilka dni wcześniej, 21 maja, wieś Por Del w dystrykcie Gilan. Dochodzi do regularnej bitwy. Tym razem między afgańską policją i talibami. Tego samego dnia aresztowano Pakistańczyka, który był w mieście Ghazni specjalistą od antynatowskiej propagandy.

Reklama

Czwartek, 14 maja. Rano, ok. godz. 9 policja z dystryktu Gilan starła się z silnym oddziałem talibskim. Kilka godzin później w jednym z najbardziej niebezpiecznych dystryktów – Qarabagh – zaatakowano natowski konwój. O poczuciu bezkarności talibów świadczy również wydarzenie, do którego doszło w tym samym dystrykcie dwa dni wcześniej. Rebelianci nieniepokojeni przez nikogo zaatakowali biuro firmy budowlanej BWA niedaleko miejscowości Zard Alu.

Budzące najwięcej obaw starcie miało jednak miejsce 30 kwietnia. Szef lokalnych służb specjalnych Chajal Baz Szirzaj poinformował o rajdzie, w efekcie którego rozbito pięcioosobową grupę planującą serię – znanych do tej pory z Iraku – samobójczych zamachów. Liderem był doświadczony rebeliant z eksportu, Pakistańczyk. Jego cel: polskie bazy i konwoje. Dwa dni wcześniej podobnie. Tym razem obyło się jednak bez strzelanin i aresztowań, bo grupa zamachowców-samobójców z Ghazni (spiskowali w domu lokalnego mułły Naima z okręgu Molla Qala; pomagali im Arab i Pakistańczyk) zdemaskowała się sama. Kamizelka szahida jednego z nich zbyt wcześnie wybuchła. Wszyscy zginęli.

O tym, jak wygląda sytuacja w prowincji, opowiada w rozmowie z nami pochodzący z Ghazni parlamentarzysta.

Reklama

– Jadąc w konwoju z Ghazni do Kabulu ochranianym przez polskich żołnierzy wpadliśmy w zasadzkę. Strzelano do nas z karabinów maszynowych i ręcznych granatników. Walki trwały dobre dwie godziny. Talibowie wcale nie zamierzali dać za wygraną. Bitwę rozstrzygnęły dopiero bomby zrzucone na ich pozycje z amerykańskich F-15 – opowiada. Na pytanie, czy w swoim biurze w mieście Ghazni – na przedmieściach którego znajduje się główna polska baza – czuje się bezpieczny, odpowiada bez zastanowienia: nie. – Zamachowcy-samobójcy wiedzą, gdzie mieszkam. Jeśli będą chcieli zdetonować ładunek pod moim biurem, mogą to zrobić w każdej chwili – mówi.

Jego zdaniem sytuacja pogorszy się jeszcze bardziej, gdy Amerykanie rozpoczną „czyszczenie” talibów w sąsiadujących z Ghazni prowincjach Wardak i Logar. Zasada jest prosta: przyciśnięci do muru przez nowo ściągnięte elitarne oddziały amerykańskiej piechoty górskiej uciekną do Ghazni. Tymczasem w porównaniu do Wardaku i Logaru (o połowę mniejszych od Ghazni) nasza prowincja jest obsadzona przez znacznie mniejszą liczbę żołnierzy. Nieco ponad dwa tysiące wojskowych nie wystarczy.

O ile w dystryktach zamieszkanych przez wrogo nastawionych do talibów Hazarów – w Jhaghori, Malistan, Ajeristan, Nowar, Jaghtu – można mówić o względnym spokoju, o tyle zdominowane przez Pasztunów rejony to prawdziwe piekło.