Dziś w wielu aptekach leki "za złotówkę" to żadna nowość. Aby utrzymać klientów, apteki oferują też pakiety lojalnościowe, a nawet ogłaszają konkursy, w których można wygrać egzotyczne wakacje. Jednak gdyby aptekarzom udało się - jak tego domagają - doprowadzić do zmniejszenia liczby aptek w Polsce (aby na 5 tys. mieszkańców była nie więcej niż jedna apteka) i wprowadzenia sztywnych cen na leki, moglibyśmy zapomnieć o promocjach i tanich lekach. "Apteki nie będą miały żadnej motywacji, aby walczyć o klienta jakością i ceną swoich usług" - twierdzi Elżbieta Witkowska-Grochowalska z Instytutu Prawa Konkurencji.

Reklama

Na szczęście Polska ma jedno z najwyższych w Europie zagęszczenie aptek na jednego mieszkańca (apteka na 2,8 tys. mieszkańca), więc ich właściciele mają silną motywację. Jeszcze.

Sieć prywatnych aptek woj. zachodniopomorskiego "Nasza Apteka" oferuje leki po promocyjnych cenach. Paracetamol za niecałą złotówkę. CalciumC za niecałe 2 zł.

Cosmedika swoim wiernym klientom oferuje pakiet lojalnościowy. Zupełnie jak te, stosowane np. przez sieci kosmetyczne. Pacjent za każdy zakup powyżej 30 złotych otrzymuje 1 pieczątkę. Po zebraniu dziesięciu - otrzymuje 15-procentowy rabat na jednorazowy zakup dowolnych suplementów diety i kosmetyków.

Reklama

Jeszce dalej poszedł Super-Pharm. W czerwcowej gazetce kusi konkursem, w którym nagrodą są wakacje na Bali.

Najwięcej, najbardziej atrakcyjnych promocji mają apteki sieciowe. "Im dużo łatwiej umawiać się z hurtownikami na obniżki cen" - tłumaczy Grzegorz Kucharewicz, prezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.

Jeden z lekarzy warszawskiego szpitala MSWiA ostrzega jednak, że takie zabiegi promocyjne są obliczone na zdobycie lojalności klienta. "Apteki po kilku miesiącach nagle znacznie podnoszą ceny, licząc, że pacjenci dalej będą je kupować" - mówi. Jednak zaraz będą musiały wymyślić inny chwyt, aby klient nie uciekł im do konkurencji.

Reklama

czytaj dalej >>>



Gra idzie o dużą stawkę. Wartość rynku farmaceutycznego w Polsce wyniosła w ubiegłym roku 25,7 mld zł. I choć największy - bo 47 proc. - udział w tym rynku mają leki refundowane, to dobry interes robi się też na wszystkich środkach bez recepty: m.in. suplementach diety, kosmetykach. Stanowią one jedną trzecią rynku.

Aptekarze, którzy apelują do minister Kopacz o zmniejszenie liczby aptek, twierdzą, że wolna amerykanka na rynku aptekarskim ostatecznie może się odbić na pacjentach. Straszą, że monopol przejmą sieciówki. "Już dziś wiele aptek zostało u nas przejętych przez większe podmioty" - mówi "DGP" prezes izby aptekarskiej w Małopolsce Piotr Jóźwiakowski. A szef NIA zapewnia zaraz, że nie tyle o zyski aptekarzy im chodzi, ile o dobro pacjentów. Bo kiedy apteki sieciowe zdobędą monopol, podwyższą ceny. Bo konkurencja będzie mniejsza.

Poza tym, zdaniem farmaceutów, konkurencja pomiędzy placówkami powinna być regulowana, bo chodzi też o pieniądze publiczne. Do aptek płyną pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia na leki refundowane. W ubiegłym roku było to 8,4 mld zł. A kiedy ludzie widzą atrakcyjne promocje w aptekach, chodzą od lekarza, do lekarza, by zdobyć jak najwięcej recept i kupić lek po atrakcyjnej cenie na zapas.

"W zeszłym roku tylko w Poznaniu oddano 11 ton niezużytych leków" - mówi Grzegorz Kucharewicz. Dlatego rynek aptekarski powinien być kontrolowany przez państwo. Zdecydowało się na to kilkanaście krajów Unii.

Kryteria demograficzne i geograficzne stosuje się m.in. we Francji, w Austrii i Hiszpanii. W Niemczech obowiązuje zasada apteka dla aptekarza, co wyklucza z prowadzenia tych placówek niefarmaceutów, co ma sprawić, że pacjent będzie bezpieczniejszy. Kiedy jednak pytamy ekonomistów o rolę takich zasad dla dobra pacjenta, śmieją się. Jak mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha - zawsze chodzi tylko o zysk.