(1940-1996)

Poeta, eseista i tłumacz. Urodził się w Leningradzie, zmarł w Nowym Jorku, pochowano go w Wenecji. Laureat literackiej Nagrody Nobla za rok 1987. Genialny samouk. Wielki przyjaciel Polski i Polaków. Bliskie kontakty utrzymywał m.in. z Barańczakiem, Drawiczem, Miłoszem, Zagajewskim. Nauczył się języka polskiego, żeby mieć łatwiejszy dostęp do literatury zachodniej. Szkołę porzucił w wieku 15 lat. Imał się rozmaitych zawodów. Pierwsze utwory publikował w samizdacie. W obiegu oficjalnym ukazywały się jedynie przekłady. W 1964 roku po donosie prasowym, co w Związku Radzieckim było swoistą tradycją, "truteń z marginesu literackiego" został skazany na 5 lat pracy przymusowej na Północy. Wtedy narodziła się legenda poety zbuntowanego przeciw systemowi totalitarnemu. Dzięki nagłośnieniu procesu i wstawiennictwu luminarzy sztuki, wśród nich Achmatowej i Szostakowicza, już w 1965 roku władze pozwoliły mu wrócić do Leningradu. W tym samym roku ukazał się w USA pierwszy tomik jego wierszy. W 1972 roku zdecydował się na emigrację. W roku 1980 otrzymał obywatelstwo amerykańskie. W USA wykładał literaturę rosyjską i anglojęzyczną.

Najsławniejszym jego utworem jest napisana w 1963 roku "Wielka elegia dla Johna Donne'a". Sam autor wprawdzie bagatelizował później rosyjski okres twórczości, ale czytelnicy wybrali inaczej. Jego wiersze wyróżniają się wirtuozerską formą, liryzm miesza się w nich z ironią i sarkazmem. Niezapomniane są również jego znakomite eseje o Achmatowej, Cwietajewej, Audenie i... ukochanej Wenecji. Zmarł we śnie. W lutym minęła 10. rocznica śmierci. Więcej o poecie w poświęconym mu 92 numerze "Zeszytów Literackich".

p

Miłość

Dwa razy się zbudziłem w środku nocy
i wlokłem się do okna, i lampiony,
i fragment wiersza, ze snu wyłowiony,
jak wielokropek, donikąd wiodący,
nie przynosiły ulgi upragnionej.



Śniło mi się, że oto jesteś w ciąży,
i wtem, żyjąc od lat z tobą w rozłące,
odczułem winę swą, i ręce, drżące,
z radością po omacku brzuch objąwszy,
z nawyku złapały spodnie, a końce



Reklama

palców kontakt. I wlokąc się pod okno,
wiedziałem - zostawiłem cię samotną,
tam, gdzie wyczekiwałaś, w mroku, we śnie,
cierpliwa, za perfidię wielokrotną
rozstań nie winiąc mnie, kiedy niewcześnie



znowu wracałem. Właśnie tam, w ciemności,
trwa, co urwało się przy świetle w świecie.
Myśmy małżeństwem tam, wzorem wierności,
my dziwolągi dwuplece, a dzieci
są tylko wytłumaczeniem nagości.



Nadejdzie kiedyś taka noc, godzina,
że znów się zjawisz wychudła i biedna,
i córkę wówczas zobaczę lub syna,
bez imion jeszcze wciąż - tym razem jednak
w stronę kontaktu nie sięgnę, powstrzymam



dłoń i w bok nie wyciągnę, nie mam prawa
zostawić was w owym królestwie cieni,
milczących, przed białych dni przepierzeniem,
stających się zawisłymi od jawy,
z moim na niej niedostępnym istnieniem.



Luty 1971

Do pewnego tyrana

Bywał tu kiedyś: jeszcze nie w bryczesach -
w jesionce z flauszu; skulony, ponury.
Zamknąwszy później bywalców w aresztach,
rozwiązał kwestię wysokiej kultury,
jakby w ten sposób się zemścił (nie na nich,
tylko na Czasach) za upokorzenia,
ohydną kawę, nudę i wspomnienia
partyjek w oczko, w kafejce przegranych.






Czasy ten odwet przełknęły z nawyku.
Teraz tu tłok i znów się bawią setnie.
Lecz nim się zajmie miejsce przy stoliku,
coś korci, żeby w tył zerknąć dyskretnie.
Wszystko jest nowe - nikiel z pleksiglasem;
w ciastkach czuć bromku dawkę należytą.
Tuż przed zamknięciem wstępuje tu czasem
w drodze z teatru, ale incognito.






Gdy wchodzi, z miejsc się podrywają goście.
Jedni - służbowo, a reszta - z przejęcia.
Skinieniem dłoni poniżej śródręcza
przywraca nastrój wieczornej błogości.
Wypija kawę - lepszą, niż bywało,
i je rogalik, który sobie chwali,
tak bardzo smaczny, że i martwi śmiało
by przytaknęli, gdyby zmartwychwstali.






Styczeń 1972

przeł. Zbigniew Dmitroca