Na marsz przyszło 450 osób. A przeciwko niemu demonstrowało ich 150. "Stop dyskryminacji, stop wykluczeniu", "Homo znaczy człowiek" - takie transparenty trzymali ludzie, którzy przyszli na poznański plac Mickiewicza, skąd ruszył marsz. Powiewały tęczowe flagi - symbol homoseksualistów.
Ale uczestnicy marszu nie byli sami. Towarzyszyli im też ich przeciwnicy: działacze Narodowego Odrodzenia Polski, Młodzieży Wszechpolskiej i Stowarzyszenia Wolne Ulice. Rozdawali ulotki dotyczące skutków homoseksualizmu.
Na placu Wolności, gdzie marsz się kończył, na jego uczestników czekali przeciwnicy. Krzyczeli "Pedały do gazu" i "Zrobimy z wami to, co Hitler z Żydami". Policjanci zepchnęli ich poza plac. Kilku zatrzymali. Także za faszystowskie okrzyki.
Organizatorzy twierdzą, że nie chodzi im tylko o prawa homoseksualistów. Według nich, pochód jest protestem wobec wszelkich rodzajów dyskryminacji. Nie tylko z powodu orientacji seksualnej.
Marszu nie chciały organizacje katolickie i prawicowe. Nie podoba się też poznańskiej kurii. Także uczestnicy tragicznych starć z władzą komunistyczną w czerwcu 1956 roku mają za złe organizatorom, że parada ruszyła z placu Mickiewicza. Bardzo blisko Pomnika Poznańskiego Czerwca.
W zeszłym roku demonstracja przeszła przez Poznań, mimo zakazu prezydenta miasta. Policja zatrzymała wtedy kilkadziesiąt osób. Ale Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł potem, że prezydent nie mógł zakazać marszu. Bo w ten sposób naruszył zasadę wolności zgromadzeń.