To niejedyna rewolucja, która czeka amatorów zimowego sportu. Nowe rozporządzenie ma także regulować liczbę osób, które naraz mogą jechać po stoku.

Prace nad przepisami zaczęły się z inicjatywy wicepremiera Ludwika Dorna rok temu, kiedy doszło do kilku groźnych wypadków narciarskich. Miały obowiązywać już tej zimy. Urzędnicy jednak nie zdążyli.

To, czy narciarz albo snowboardzista jest pijany lub pod wpływem narkotyków, mieliby sprawdzać ratownicy górscy. Ten pomysł jednak im się nie podoba. "Nie wyobrażam sobie sytuacji, by ratownicy pełnili rolę policjantów na stokach" - mówił "Gazecie Krakowskiej" naczelnik TOPR Jan Krzysztof. W swojej krytyce poszedł dalej. "Istnieją już przepisy, które nakładają na pijanego narciarza odpowiedzialność np. za spowodowanie wypadku. Jesteśmy przeciwni mnożeniu martwych zapisów" - przekonywał.

Jednak - według właścicieli wyciągów i samych narciarzy - problemu amatorów sportu "na gazie" nie należy bagatelizować. Trudno jednak ocenić jego skalę. Nikt takich statystyk nie prowadzi.