Robert Skidelsky*
Dokąd zmierza Rosja
Piętnaście lat po upadku komunizmu Rosja wciąż znajduje się w sytuacji, w której trudno jest przewidzieć dalszy rozwój wypadków. Zachodnie komentarze - zarówno te oficjalne, jak i prasowe - przyjmują formę krytyki i pouczeń, typową dla wymagającego i czasami tracącego cierpliwość nauczyciela. Ostatnio opinie o Rosji są wyjątkowo złe. Wygnanie "nielegalnych" imigrantów z Gruzji i innych krajów kaukaskich, niewyjaśnione morderstwa Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki, przerwanie dostaw ropy na Białoruś i wymuszona na firmie Shell sprzedaż Gazpromowi pakietu kontrolnego w projekcie Sachalin-II zostały szeroko nagłośnione. Te wydarzenia nastąpiły po długim okresie niszczenia raczkujących instytucji demokratycznych i społeczeństwa obywatelskiego oraz po brutalnej wojnie w Czeczenii. Rosjanie reagują na zachodnie kazania po sztubacku - obronną agresją (mówiąc o "podwójnych standardach") lub zmianą tematu. Zamiast kontynuować tę jałową wymianę ciosów, lepiej jest podjąć próbę zrozumienia strukturalnych cech rosyjskiego systemu, które powstrzymują Rosję przed robieniem tego, czego oczekuje od niej Zachód. Dwie z tych cech mają szczególne znaczenie. Po pierwsze, rosyjska gospodarka zdominowana jest przez zmonopolizowany sektor energetyczny. Po drugie, władza i własność tworzą jedną całość. Te dwa fakty stanowią sedno putinowskiego systemu, rezultat rosyjskiej historii i geografii oraz tego, w jaki sposób w latach 90. dokonano przejścia do postkomunizmu. Tylko w ich świetle można pokusić się o odpowiedź na trzy najbardziej interesujące pytania o Rosję: jak stabilna jest jej gospodarka? Jak stabilny jest jej system polityczny? I wreszcie: czy Rosję można traktować jako spolegliwego partnera?
Jak wiadomo, w latach 1990-96 rosyjska gospodarka przeszła poważne załamanie. Oficjalny PKB spadł o 50 proc. Pogorszenie standardu życia było prawdopodobnie o wiele mniejsze, zwiększyły się jednak nierówności społeczne i obszar nędzy. Gospodarka drgnęła w roku 1997, lecz w 1998 doszło do załamania rubla i kolejnego kryzysu. Przez ostatnie osiem lat notowano jednak wzrost rzędu 6,7 proc. rocznie, dzięki czemu Rosja stała się dziesiątą największą gospodarką świata, a jej dochód na głowę mieszkańca podwoił się, osiągając poziom 12 tys. dolarów, taki sam jak w Chile. Rosja ma co roku duże nadwyżki budżetowe, zgromadziła najwyższe poza Azją rezerwy walutowe i prawie całkowicie pozbyła się zagranicznego zadłużenia. Nic dziwnego, że inwestorzy lubią Putina.
Dobra koniunktura jest wynikiem rosnących cen surowców naturalnych, które stały się podstawą postkomunistycznej rosyjskiej gospodarki. U podstaw tej ekonomicznej monokultury leży zarówno klęska "terapii szokowej", która miała zrestrukturyzować sowiecką gospodarkę w latach 90., jak i wiara, że energetyka - gaz, ropa i rurociągi - pomogą Rosji utrzymać mocarstwowy status. W ciągu ostatnich sześciu lat ceny energii wzrosły ponad dwukrotnie. W roku 2006 wydobycie ropy i gazu dawało 40 proc. rosyjskiego PKB. Gospodarka jest dziś zależna od surowców naturalnych w większym stopniu niż w czasach sowieckich, co stanowi wyjątkowy przypadek dezindustrializacji.
Reformatorski zapał z czasów pierwszej kadencji Putina (2000-04), kiedy przeprowadzono poważne zmiany w systemach podatkowym i prawnym, reformę rolną oraz zaczęto przymierzać się do usprawnienia systemów edukacyjnego i zabezpieczeń społecznych, wyczerpał się. Prawa własności pozostały niepewne, co stało się wyraźnie widoczne w roku 2005, gdy przeprowadzono konfiskatę Jukosu. Nie odstraszyło to spekulantów giełdowych, lecz zniechęciło do długoterminowych inwestycji w poszukiwania ropy i gazu (bardzo potrzebnych, bo wydobycie już teraz nieznacznie spada z przyczyn technicznych). Wielkie dochody z ropy sprawiły także, że udział małych i średnich przedsiębiorstw w rosyjskiej gospodarce (generują one mniej niż 25 proc. PKB) jest o wiele mniejsza niż w innych wschodzących gospodarkach rynkowych, nie mówiąc już o UE, gdzie jest to z reguły 60-65 proc. Kreml zrobił bardzo mało, by zwalczyć korupcję i zmniejszyć ograniczenia prawne, które to czynniki ciągle bardzo krępują przedsiębiorczość. Mimo iż zezwolono wreszcie na wejście podmiotów zagranicznych, system bankowy ciągle zdominowany jest przez państwo i oparty na znajomościach, które utrzymują przy życiu starych graczy i uniemożliwiają działalność nowym. Zamknięcie kilku niedokapitalizowanych i/lub nieuczciwych banków kosztowało życie wiceprezesa banku centralnego. Andrieja Kozłowa zastrzelono we wrześniu ubiegłego roku.
Ekonomiści mogą dowodzić, że spadek cen ropy jest właśnie tym, czego Rosja potrzebuje. Spadek kursu rubla, który będzie jego następstwem, umożliwi rozwój innych niż energetyka sektorów gospodarki. To przejście nie będzie jednak łatwe. Przyzwyczajony do chwiejności rynku ropy rząd rosyjski zareaguje najprawdopodobniej uruchomieniem funduszu stabilizacyjnego (obecnie 90 mld dolarów) i rezerw walutowych (300 mld). Gdy pieniądze te się wyczerpią, gospodarka znajdzie się w poważnym kryzysie. Cykliczny charakter koniunktury uwidoczni się w Rosji o wiele silniej niż w krajach, które mają mało zasobów naturalnych.
W polityce, podobnie jak w gospodarce, widoczne są oznaki prosperity, lecz nie stabilności. Opozycja praktycznie nie istnieje, a prezydent Putin cieszy się poparciem społecznym rzędu 70 proc. - o wiele większym, niż mogłoby się marzyć jakiemukolwiek zachodniemu przywódcy. W przyszłym roku muszą się jednak odbyć wybory prezydenckie. To, kto zastąpi Putina, pozostaje zagadką. Urzędujący prezydent zachowuje się tak tajemniczo, że trudno odgadnąć nawet, czy to on pociąga za sznurki, czy jest tylko marionetką.
Według Anny Politkowskiej, która za swoje poglądy zapłaciła życiem, Putin był uosobieniem przeciętności: zbyt wysoko promowanym oficerem KGB średniego szczebla, o poglądach i zachowaniu tajniaka. Ta opinia jest w dużym stopniu przerysowana, lecz swój sukces Putin rzeczywiście zawdzięczał temu, że osoby mądrzejsze i bardziej charyzmatyczne konsekwentnie go nie doceniały. Rosyjski prezydent jest fizycznie mało atrakcyjny, unika ryzyka i raczej zbiera drobinki władzy, niż ją zdobywa za jednym zamachem. Nie sposób jest go sobie wyobrazić na dachu czołgu, w pozie Jelcyna z roku 1991. Rosjanie jednak podziwiają Putina właśnie za to, że nie jest Jelcynem, który odszedł z urzędu z marnymi 5 proc. poparcia. Prezydent jest stosunkowo młody (ma 52 lata), zdrowy i pracowity. Mówi ładną ruszczyzną, okraszoną pieprznymi dowcipami, co obywatele najwyraźniej bardzo lubią. Ludzie, z którymi się spotyka, pozostają pod silnym wrażeniem. Pewien biznesmen powiedział: "Patrzy prosto w oczy, ma dobre poczucie humoru, uważnie wsłuchuje się w pytania i daje przemyślane odpowiedzi". Po trzech dekadach niedołężnego lub chwiejnego przywództwa to niewątpliwe zalety. Putin zaznaczył także swoją władzę nad rządem w sposób nieznany od czasów Stalina, uzyskując ją w dodatku drogą konsensusu, a nie terroru. Nie jest demokratą, lecz nie jest też tyranem. Wprowadził spójność polityki i procesu podejmowania decyzji oraz ich wykonywania. Udało mu się wypracować równowagę między liberałami a konserwatystami, między różnymi grupami interesów, a także między różnymi wyobrażeniami o rosyjskiej tożsamości. Najważniejsi członkowie jego rządu przyjechali wraz z nim do Moskwy z Petersburga - Putin konsekwentnie trzyma się tej plemiennej lojalności, którą odwzajemnia, by nie komplikować sobie życia. Plemię, które promuje najsilniej, to KGB (zwłaszcza oficerowie z Petersburga), zdyskredytowane, lecz nie zlikwidowane w czasach Jelcyna. Aparat wywiadu i bezpieczeństwa ma dziś większą władzę niż w czasach sowieckich, kiedy podlegał partyjnej kontroli. Mówiąc najogólniej, Putin trzyma się swojego pierwotnego celu - którym jest uczynienie Rosji na nowo mocarstwem - wzmacniając władzę centralną, reanimując gospodarkę i używając instrumentów ekonomicznych, by zwiększyć siłę rosyjskiego oddziaływania. Skupienie się na sektorze energetycznym jest zatem podyktowane celami geopolitycznymi co najmniej w tym samym stopniu, co ekonomicznymi.
Zrozumienie, dlaczego zmiana przywództwa po końcu kadencji Putina będzie taka trudna, wymaga jednak czegoś więcej niż tylko rozpoznania cech jego osobowości. Trzeba pamiętać, że władza w Rosji zawsze była ściśle związana z posiadaniem. Wystarczy zwrócić uwagę na podobieństwo słów "władza" i "własność" (ros. "włast" i "władienije"), wywodzących się ze wspólnego źródłosłowu i wyrażających ideę dziedziczenia. Putin zrekonstruował tę więź w szczególnie uderzającej formie. Program kuponowej prywatyzacji w roku 1992 miał na celu, jak stwierdził sam jego twórca, premier Jegor Gajdar, "przecięcie pępowiny między władzą polityczną a gospodarką". Plan się nie powiódł, państwowe aktywa znalazły się w rękach kadry kierowniczej, która wcześniej miała do nich dostęp. Zapewniło to finansowanie niesławnego mechanizmu "pożyczek za akcje", w ramach którego w latach 1995-97 bankierzy oligarchowie za bezcen wykupili państwowe kompanie naftowe. Dało to Kremlowi pieniądze i poparcie mediów konieczne do ponownego wyboru Jelcyna w roku 1996, ale sprawiło, że władza nad rosyjską gospodarką i mediami znalazła się w rękach garstki miliarderów. Nic dziwnego, że Putinowski atak na oligarchów i program renacjonalizacji zostały dobrze przyjęte.
Podobnie jak George W. Bush, Putin wykorzystał ataki terrorystów, by stworzyć atmosferę oblężenia. Wojna w Czeczenii dostarczyła wielu możliwości. Kryzys w szkole w Biesłanie w roku 2004, gdy czeczeńscy rebelianci wzięli jako zakładników 1200 dzieci i ich rodziców (z których setki zginęły w strzelaninie), przyspieszył marsz ku miękkiej dyktaturze w polityce wewnętrznej i nadejście paranoi w polityce zagranicznej. Biesłan był rosyjskim 11 września.
Od kiedy został prezydentem Putin zastąpił wybory samorządowe mianowaniem gubernatorów i nadzorem przez siedmiu prezydenckich pełnomocników. Z wyjątkiem słabnących komunistów, rosyjskie partie polityczne są stworzonymi przez Kreml atrapami. Stephen Holmes nazwał system Putina "demokracją potiomkinowską", a Andrew Wilson - "polityką wirtualną", w której Kreml steruje demokracją, kontrolując bodźce (partie i media) zamiast rezultatów (wyborów). Premier Michaił Fradkow jest figurantem, a inni członkowie rządu są ważni tylko wtedy, gdy mają bezpośredni dostęp do prezydenta. Putin odciął finansowanie politycznych organizacji pozarządowych, zapewnił sobie lojalność Cerkwi, dając jej coś na kształt religijnego monopolu, i osłabił niezależne media. To wszystko sprawiło, że polityczny filar wertykalnej struktury władzy jest w pełni podległy Kremlowi.
Stworzony przez Putina system osobistych rządów jest o wiele bardziej podobny do sposobu, w jaki rządzili carowie niż sekretarze generalni KPZR. To poważna słabość. Pomijając fakt, że prezydent nie może sam robić wszystkiego, Putin drastycznie ograniczył bazę poparcia i krytyki, która jest konieczna, by dokonywać trudnych wyborów i korygować błędne posunięcia polityczne. Jego popularność ma charakter osobisty, a nie instytucjonalny. Brak ciał pośrednich między Kremlem a obywatelami sprawia, że poparcie dla prezydenta jest bardzo powierzchowne. Putin zdaje sobie z tego sprawę i dlatego stara się stworzyć simulacrum populistycznej polityki, promując takie organizacje jak Nasi (młodzieżówka jego partii Zjednoczona Rosja). Drugim filarem władzy jest zdominowana przez przemysł strategiczny gospodarka. Putin zastąpił skorumpowany kapitalizm oligarchiczny ery Jelcyna skorumpowanym kapitalizmem administracji prezydenckiej, patrymonialną fuzją władzy wykonawczej i materialnego bogactwa. W pierwszej kadencji pozbył się trzech najbardziej ambitnych magnatów - Borysa Bieriezowskiego i Władimira Gusinskiego, którzy kontrolowali dwie niezależne stacje telewizyjne oraz szefa Jukosu Michaiła Chodorkowskiego, który używał swojego bogactwa do walki z prezydentem. Inni wiedzą, że powinni robić to, co im każe Kreml, bo inaczej popadną w niełaskę i narażą się na wywłaszczenie. Najbardziej uderzającą innowacją wprowadzoną przez Putina jest zintegrowanie filarów ekonomicznego i politycznego w jedną wertykalną strukturę rządzenia. Ministrowie i kremlowscy urzędnicy stali się prezesami lub członkami rad nadzorczych największych kontrolowanych przez państwo przedsiębiorstw. Pięciu ludzi zarządza firmami wytwarzającymi co najmniej jedną trzecią rosyjskiego PKB, będąc ciągle etatowymi pracownikami urzędu prezydenckiego.
To połączenie władzy i bogactwa stanowi modus operandi rosyjskiego systemu. Traktowanie własności jako instrumentu uprawiania polityki jest jednak sprzeczne z tworzeniem solidnej, nowoczesnej gospodarki, która byłaby w stanie wykorzystać rosyjską przewagę w nauce i technologii. Uczyniwszy państwowe przedsiębiorstwa podporą swojego panowania, Putin uniemożliwił własnemu krajowi rozwój gospodarczy. Jak słusznie zauważył już trzy lata temu wybitny sowietolog Robert Cottrell, pokolenie obecnego prezydenta odbudowuje mętną, scentralizowaną i zmilitaryzowaną kulturę polityczną z czasów swojej młodości, odwracając zarówno to, co było dobre, jak i to, co było złe za Jelcyna. Cottrell przewidywał, że Putin - zmuszony wybierać między "potrzebą wzrostu gospodarczego i potrzebą utrzymania politycznej kontroli" - wybierze to drugie, bo wzrost gospodarczy można osiągnąć również dzięki wysokim cenom ropy.
Jedną z konsekwencji tego wyboru jest celowe zaniedbywanie kwestii praw własności. Powtarzające się głosy zachodnich obserwatorów, którzy wzywają, by Rosja wreszcie uregulowała ten problem, ignorują fakt, że w interesie Kremla leży, by prawa własności pozostały niejasne. Tylko w ten sposób można będzie dawać i odbierać, nagradzać swoich ludzi i karać przeciwników.
W ten sposób powracamy do problemu sukcesji po Putinie. Przekazanie władzy w takim systemie oznacza nie tylko zastąpienie jednej grupy polityków inną, lecz również przekazanie praw własnościowych i powiązań patronackich. Ludzie nominowani przez Putina stoją w obliczu utraty nie tylko rządowych posad, lecz również ekonomicznych przywilejów. Oczywistym rozwiązaniem byłoby wskazanie następcy. To jednak nie jest proste.
Jeśli nowy prezydent będzie chciał zadowolić swoją klikę, będzie musiał albo zdobyć kontrolę nad nową własnością, albo ponownie rozdzielić własność już teraz znajdującą się pod kontrolą państwa. Putin zrobił i jedno, i drugie, ale jego "rodzinę" trudniej będzie usunąć niż ludzi Jelcyna, który był chory i zdyskredytowany, gdy opuszczał urząd. Konstytucja nie pozwala Putinowi zostać, ale system, który stworzył, uniemożliwia mu także łatwe pożegnanie się z władzą. W dodatku zgodnie z prawem może ubiegać się o trzecią kadencję - po przerwie. Może zatem wskazać następcę-figuranta, kogoś, kto przez 4 lata (lub krócej, bo może zrezygnować z "powodów zdrowotnych") pilnować będzie jego fotela. Kto jednak będzie wtedy rządzić? Stabilność putinowskiego systemu zależy zatem od wysoce niestabilnego przejścia od Putina do Putina. W dłuższej perspektywie, kiedy gospodarka wejdzie w fazę recesji, a społeczne napięcia wzrosną, nieudolność putinowców w rozwiązywaniu problemów Rosji stanie się dla wszystkich oczywista i może to doprowadzić do poważnych zaburzeń, gdy w końcu stracą władzę. To "w końcu" wydaje się jednak, według wielu obserwatorów, leżeć w bardzo odległej przyszłości. Jedyną rzeczą, która może całą sprawę przyspieszyć jest poważny zewnętrzny lub wewnętrzny szok. Biorąc pod uwagę, że w czasach Putina Kreml na wszystkie kryzysy - od zatonięcia "Kurska", przez oblężenie w Biesłanie, aż po pomarańczową rewolucję na Ukrainie - reagował wyjątkowo niekompetentnie, taki szok nie jest wykluczony.
Wielką zaletą demokracji jest to, że pozwala na spokojne przekazanie władzy. Spokojnego przekazywania władzy - i towarzyszącego mu bezpieczeństwa praw własności - nie można zaś pogodzić z systemem Putina. Ten system jest niereformowalny - nie da się z niego wyjść inaczej niż przez kryzys.
Rosja Sowiecka nazywana była jednowymiarowym supermocarstwem, Rosja postkomunistyczna jest jednowymiarowym mocarstwem. Sowiecki kompleks militarno-przemysłowy zastąpiony został rosyjskim kompleksem energetycznym. Zablokowało to dywersyfikację gospodarki, lecz otworzyło nowe możliwości w polityce zagranicznej. Wydobycie gazu pozwoliło Rosji uniknąć namysłu nad tym, co jest jej narodowym interesem. Klasyczna debata nad rosyjską tożsamością - nad tym, czy należy do Wschodu, czy do Zachodu, czy jest narodem czy imperium, partnerem czy biegunem - utonęła w ropie naftowej.
Putin znakomicie wykorzystał szansę stworzoną przez 11 września. Sprzeciwiając się własnym wojskowym, udzielił Stanom Zjednoczonym silnego poparcia, otworzył im dostęp do Azji Środkowej, zamknął rosyjskie bazy w Wietnamie i na Kubie oraz spełnił prośbę Amerykanów o utrzymanie ceny ropy poniżej poziomu sugerowanego przez OPEC. To wszystko położyło podwaliny pod nową długoterminową współpracę z Zachodem, któremu zależało na ograniczeniu swojego uzależnienia od ropy OPEC. Przedstawiciele obydwu stron zaczęli mówić o "strategicznym partnerstwie" z USA i o "przestrzeni energetycznej" łączącej Rosję z UE. Putin zainwestował w ten projekt spory polityczny kapitał. Rosyjski odwrót do czysto "funkcjonalnych stosunków" był wynikiem jego porażki. Zachodnia krytyka rosyjskiej polityki w Czeczenii została nieco złagodzona, ale Rosji nie zaoferowano ułatwień na drodze do WTO, konkretnych porozumień w sprawie rakiet, atrakcyjnej roli w natowskiej siatce bezpieczeństwa czy nawet rzeczywistego partnerstwa z UE. Co więcej, seria inspirowanych przez USA (a przynajmniej finansowanych przez CIA) "kolorowych" rewolucji w Serbii, Gruzji i na Ukrainie rozbudziła rosyjską paranoję i poczucie izolacji, pozbawiając Moskwę jej stałej klienteli. Rosja odpowiedziała, popierając francuski sprzeciw wobec wojny w Iraku i odmawiając współpracy z Zachodem w sprawie Kosowa i Iranu. Nie należy się łudzić, że w tej ostatniej kwestii USA mogą skłonić Rosję do współpracy, ograniczając równocześnie jej wpływy we wszystkich innych obszarach.
Współpraca energetyczna z UE stała się zakładnikiem tych samych zmagań o wpływy. Rosja użyła ropy i gazu, by przypomnieć państwom powstałym na jej dawnym terytorium, że ich przyszłość związana jest właśnie z Rosją, a nie z UE. Koniec imperium nie oznaczał automatycznego końca rosyjskich zachowań imperialnych. W niepodległych dziś krajach znajduje się zbyt wielu Rosjan i zbyt poważne są tam rosyjskie interesy, by Moskwa mogła przestać marzyć o odbudowie przynajmniej części dawnego imperium. Ropa jest przekleństwem Rosji. To ona - chroniąc Rosję przed konsekwencjami braku reform, braku demokracji i braku realizmu w myśleniu o swojej sytuacji - sprawia, że gospodarka jest krucha, system polityczny niestabilny, a zaufanie zagranicy bardzo ograniczone. To ropa jest źródłem tego, co Wiktor Jerofiejew nazwał "dyskursem imperialnym, zasadniczo nieprzekładalnym na inne języki". Jerofiejew może mieć rację, mówiąc, że Rosja będzie potrzebowała nowego pokolenia przywódców, by wyzbyć się wojennej mentalności. O wiele ważniejsze wydaje się jednak wyzwolenie Rosji z naftowego przekleństwa i sprawienie, by zaczęła inaczej myśleć o swojej przyszłości.
Robert Skidelsky
przeł. Krzysztof Iszkowski
© Prospect distr. by TNYTS Syndicate/Syndykat Autorów
p
*Robert Skidelsky, ur. 1939, ekonomista i politolog brytyjski. Wykładał m.in. w John Hopkins University. Znany przede wszystkim jako autor fundamentalnej trzytomowej biografii Johna Maynarda Keynesa (1983). Wcześniej opublikował m.in. biografię przywódcy przedwojennych brytyjskich faszystów Oswalda Mosleya (1975). Był współzałożycielem brytyjskiej Social Democratic Party. Obecnie zasiada w Izbie Lordów. Inne jego książki to m.in.: "English Progressive Schools" (1969) oraz "Interests and Obsessions" (1993). Po polsku wydano jego "Świat po komunizmie" (1999). W "Europie" nr 31 z 2 sierpnia ub.r. opublikowaliśmy jego tekst "Długi cień Państwa Środka".