Coraz więcej wiadomo na temat przyczyn tragicznego wypadku polskiego autokaru. Prokuratorzy znad Sekwany bardzo sprawnie prowadzą śledztwo. Pod uwagę biorą kilka scenariuszy.

Kierowca jechał szybko i cały czas hamował

Śledczy przesłuchali już m.in. dwóch motocyklistów, którzy tuż przed wypadkiem jechali za polskim autokarem. Ci opowiedzieli, że autobus jechał z prędkością 70 km/h, a światła stopu paliły się cały czas. To oznacza, że kierowca bez przerwy naciskał na pedał hamulca. Na tym trudnym odcinku drogi obowiązuje ograniczenie prędkości do 40 km/h.

To, że kierowca jechał szybko, potwierdza też ocalały z wypadku Józef Mordas. "Rozpędzał się i przyhamowywał. Nie hamował silnikiem, tylko hamulcem. Siedziałem z tyłu autokaru. Przed samym wypadkiem osoby siedzące z tyłu zaczęły krzyczeć, że hamulce się palą. Widzieli dym spod kół" - relacjonował "Gazecie Wyborczej" mężczyzna.

Okazuje się, że 22-letni kierowca wcześniej raz jechał Trasą Napoleona, podobno bardzo szybko. "Gnał jak szalony. Myślę, że na liczniku cały czas była nie mniej niż setka. Byliśmy podobno spóźnieni, a kierowcom się spieszyło, żeby nie przekroczyć czasu pracy" - wspomina w "Gazecie Wyborczej" Peter Schmude, Polak mieszkający w Bonn. Dodaje, że w czasie tamtej wycieczki trasę zaproponowała pilotka. Nie była to jednak ta przewodniczka, która teraz jechała z polskimi pielgrzymami.

Trasę doradził GPS

Francuska prokuratura zdementowała informacje mediów, że do wyboru trudniejszej, ale krótszej trasy namawiali kierowcę pielgrzymi. Zdaniem śledczych, taką drogę wskazał system nawigacji satelitarnej GPS zainstalowany w autobusie. "Kierowca uparcie chciał wierzyć temu, co wskazuje to urządzenie" - mówi Agata Mueck z Orlando Travel, która rozmawiała z ranną pilotką w szpitalu. Jej słowa cytuje tvn24.pl.

Reklama

Jak podaje TVN24, pilotka miała zeznać, że zawsze, gdy jeździła z pielgrzymami do górskiej miejscowości La Salette, wracała dłuższym, ale bezpieczniejszym objazdem. Dlatego oczywiste było dla niej, że i teraz kierowca wybierze tę drogę. Opowiadała śledczym, że nie pamięta momentu zjazdu na Trasę Napoleona. Wspominała, że rozmawiała wtedy z pielgrzymami. A przecież to nie ona odpowiada za to, by przestrzegać ustawionych na drodze znaków zakazu - podkreślała.

To, że kierowca częściej słuchał GPS-u, a nie pilotki potwierdza DZIENNIKOWI Marcin Szklarski, szef firmy Orlando Travel, która organizowała pielgrzymkę. "Używał go, często spierał się o trasę, tak mówiła moja pilotka" - wspomina.

Co innego mówią kierowcy, którzy współpracowali z Orlando. W rozmowie z DZIENNIKIEM sugerują, że o trasie dowiadywali się w ostatniej chwili. "Prezes twierdzi, że to kierowca decyduje o trasie? Bzdura! Dopiero kiedy podjeżdżaliśmy po pasażerów, pilot przekazywał nam program" - mówi Witold G.

Zabrakło doświadczenia?

Kierowcy zastanawiają się, czy to nie brak doświadczenia 22-letniego kierowcy przyczynił się do katastrofy. W rozmowie z DZIENNIKIEM opisują, w jaki system hamowania wyposażony był autobus scania. Są to trzy układy: nożny, ręczny i trzeci elektryczny bądź hydrauliczny, tzw. retarder. "Kierowca w panice wcisnął nożny, aż go przepalił, a powinien go używać na zmianę po około 30 sekund z retarderem" - wyjaśnia Witold G.

Tymczasem do Francji wybierają się polscy prokuratorzy - podaje tygodnik "Wprost". Chcą brać udział we wszystkich czynnościach podejmowanych przez ich francuskich kolegów. A Ministerstwo Sprawiedliwości chce prosić Francuzów o przekazanie tego śledztwa do Polski. Chodzi o przejęcie całego materiału dowodowego zgromadzonego do tej pory przez francuską prokuraturę. Wniosek w tej sprawie ma być wysłany już dzisiaj.

W wypadku zginęło 26 osób. Trzy wciąż walczą o życie w szpitalu w Grenoble. Pozostali wracają do zdrowia.