Jak poinformował rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński, pijany mężczyzna wdał się w utarczkę słowną z jednym z dziennikarzy. W pewnym momencie emocje wzięły górę, zaczął mu grozić. Zarzuty jeszcze we wtorek usłyszeli też trzej inni mężczyźni. Dwaj odpowiedzą za znieważenie funkcjonariusza, trzeci za naruszenie nietykalności i znieważenie strażnika miejskiego. Pozostała czwórka odpowie za wykroczenia m.in. zakłócanie manifestacji i niszczenie mienia.
W sumie, w nocy z poniedziałku na wtorek przed Pałacem zebrało się ok. 5 tysięcy osób. Wśród nich byli zarówno ci, którzy domagali się przeniesienia krzyża ustawionego po katastrofie smoleńskiej, jak i zwolennicy jego pozostawienia przed Pałacem Prezydenckim. Demonstrację zabezpieczało kilkuset policjantów.
Także we wtorek przed Pałacem zgromadziły się tłumy. Kilkaset osób przeszło pod krzyż po mszy św., która odbyła się w Archikatedrze Warszawskiej, w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Naprzeciw pałacu oddzieleni od krzyża jezdnią, barierkami i szpalerami służb porządkowych zebrali się także zwolennicy usunięcia krzyża. Między przedstawicielami obydwu grup dochodziło do słownych utarczek, ale podobnie jak podczas poprzedniej manifestacji, nie było poważniejszych incydentów.
Rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński podkreśla, że stołeczna policja ma wystarczające siły i środki, by zapewnić bezpieczeństwo ludziom gromadzącym się przed Pałacem Prezydenckim. Funkcjonariusze nieoficjalnie mówią jednak, że sytuacja jest trudna, bo z powodu niemal codziennych manifestacji pracują po kilkanaście godzin, niektórym z nich cofnięto też urlopy. "Wkrótce czekają nas derby Legia-Polonia Warszawa, co będzie, jeśli w tym czasie będzie kolejna demonstracja?" - zastanawia się jeden z nich.
Pytany o to Karczyński, powiedział PAP: "na razie dajemy radę, ale jesteśmy tylko ludźmi, jest nas określona liczba. Mamy nadzieję, że nie wpłynie to na poziom bezpieczeństwa w stolicy".