Jak podkreśla Rutkowski, policja już wiele lat temu brała pod uwagę możliwość samouprowadzenia. Włodzimierz Olewnik miał zrezygnował z usług detektywa właśnie ze względu na to, że forsował on tę hipotezę.

Reklama

Jakie argumenty przemawiają za możliwością zorganizowania własnego porwania przez Krzysztofa Olewnika? "Po porwaniu zażądano mojego udziału w rozwiązaniu sprawy. Krzysztof Olewnik chciał uciec od ewentualnej odpowiedzialności karnej, a sprawę swojego uprowadzenia załatwić między rodziną a tzw. porywaczami. Biznesmen jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że musimy być w kontakcie z policją" - mówi tajemniczo Rutkowski.

Podkreśla także, że ściany w domu 25-letniego rzekomo porwanego mężczyzny celowo wymazano krwią, a potwierdziła to biegła sądowa. Chodziło o symulowanie śladów bójki. Inna sprawa to ogromna ilość krwi znalezionej w domu - aż cztery litry. "Osoba, która straciła tyle krwi nie miała żadnych szans na przeżycie. Nie była to krew Krzysztofa. Kogo, tego do tej pory nie ustalono. Nie wyklucza się, że po libacji z udziałem policjantów, mogło dojść do kolejnej, na którą zaproszono prostytutkę. Prawdopodobnie została zastrzelona. Można podejrzewać, że pochodziła zza wschodniej granicy i w Polsce przebywała nielegalnie. Dlatego nikt nie zgłosił jej zaginięcia. Ta sprawa mogła być również powodem zniknięcia Krzysztofa z domu" - zastanawia się detektyw.

Krzysztof Rutkowski w rozmowie z "Expressem Ilustrowanym" mówi także o stosunkach w rodzinie Olewników przed porwaniem. Zapewnia, że badał ją bardzo wnikliwie. "Prowadząc śledztwo rozmawiałem m.in. z siostrą Krzysztofa. Żaliła się, że wszyscy członkowie rodziny, poza Krzysztofem, musieli ciężko pracować. Krzysztof był pupilkiem ojca, dostawał pieniądze na różne zachcianki. Nie przepadał za pracą" - twierdzi. Dodaje, że gdy upadła prowadzona przez Krzysztofa Olewnika firma, miał on usłyszeć od ojca, że ten nie będzie już "finansował jego fanaberii". "To mogło być powodem do zainscenizowania porwania" - sugeruje Rutkowski.