Wprowadzone w marcu metryki spraw miały zapewnić przejrzystość procedur w lokalnych urzędach. Sprawdziliśmy, czy eksperyment ministra Michała Boniego zadziałał. Z ankiety przeprowadzonej przez DGP wśród samorządów wynika, że pomysł jest: A. martwy, B. stał się piątym kołem u wozu, C. tworzy dodatkową biurokrację. Samorządowcy już zwrócili się do ministra, by zmniejszył zakres spraw objętych obowiązkiem prowadzenia metryki.
Pomysł był szlachetny. Metryka miała stanowić obowiązkową część akt sprawy administracyjnej. Widoczne w niej powinny być wszystkie etapy postępowania wraz z danymi osób, które podejmowały poszczególne czynności. W efekcie spodziewano się zwiększenia transparentności decyzji i zmniejszenia korupcji.
By nie obciążać samorządów nadmierną biurokracją, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji przygotowało wykaz spraw, w których metryki prowadzić nie trzeba, tłumacząc, że są to sprawy proste i o powtarzalnym charakterze.
Z dziesięciu przebadanych przez nas urzędów gminnych tylko jeden prowadził metrykę spraw w taki sposób, jak życzył sobie tego rząd. Za to, jak twierdzą sami samorządowcy, miganie się od ich prowadzenia jest na porządku dziennym.
– To, co ma się znaleźć w metryce, wynika w całości z akt sprawy – wskazuje Piotr Skłodowski, sekretarz gminy Andrzejewo (woj. mazowieckie). Dodaje, że w gminach wciąż pojawiają się różne interpretacje co do tego, kiedy metrykę trzeba prowadzić, a kiedy nie. – Na razie prowadzimy ją w odniesieniu do decyzji administracyjnych, np. o warunkach zabudowy. Ale tam, gdzie chodzi o zwykłe postanowienie albo odpowiedź urzędu, np. na wniosek mieszkańca o podłączenie do sieci wodociągowej, nie prowadzimy – mówi Skłodowski.
Niektórzy samorządowcy w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że w ich urzędach w ogóle nie prowadzi się metryk. – To strata czasu – twierdzi jeden z samorządowców.
Jerzy Zająkała, wójt gminy Łubianka (woj. kujawsko-pomorskie), przyznaje, że zadanie realizuje częściowo. – Metrykę stosujemy tylko w sprawach podatkowych – wyjaśnia.
Najbardziej niechętne eksperymentowi Boniego są małe gminy. Duże urzędy mają po prostu sztab urzędników, z którego łatwiej wyłonić „ochotnika” do papierologii.
– Wdrażamy pomysł z wielkim bólem. Dziennie rejestrujemy w systemie informatycznym 45 – 50 spraw. Mój pracownik spędza przynajmniej dwie godziny na wprowadzaniu danych. Powielamy biurokrację – mówi Stefan Śpibida, wójt gminy Dobre (woj. kujawsko-pomorskie).
Zdarzają się jednak wyjątki. – Wdrożyliśmy elektroniczny obieg dokumentów, który automatycznie generuje metryczki – usłyszeliśmy w urzędzie w Pawłowicach (woj. śląskie).
Unia Metropolii Polskich wysłała do MAiC pismo z propozycją rozszerzenia wykazu spraw, w których nie trzeba metryki prowadzić. Zdaniem UMP w przypadku spraw realizowanych masowo i w krótkim terminie wypełnienie kolejnego dokumentu tylko opóźnia i utrudnia wykonanie zadania. W przesłanych propozycjach znalazły się m.in. sprawy z zakresu świadczeń rodzinnych i alimentacyjnych oraz związane z rejestracją pojazdów.
Urzędnik w gminie prawie dwie godziny dziennie pisze metryki