Misjonarza porwali rebelianci z grupy generała Abdulaja Miskina - mieli ostrą broń. Ksiądz Mateusz bał się, że może dojść do tragedii. Przyznaje jednak, że wszyscy uprowadzeni byli traktowani z szacunkiem.

Porwanie miało miejsce w nocy z 12 na 13 października w Republice Środkowoafrykańskiej. Uzbrojeni mężczyźni w mundurach wojskowych weszli na teren misji. Uprowadzili księży Mateusza Dziedzica i Leszka Zielińskiego. Tego drugiego po prośbach księdza Mateusza puszczono.

Reklama

Porywacze nie chcieli słyszeć o pieniądzach. Warunkiem było uwolnienie z więzienia ich generała. Rozpoczęły się negocjacje. Duchowny spędził w niewoli sześć tygodni.
Ostatecznie przystano na żądania rebeliantów, a Abdulaj Miskin zapowiedział, że jego oddział złoży broń.

Po porwaniu minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna powołał specjalny międzyresortowy zespół, którego celem było uwolnienie duchownego. Zadaniem zespołu była koordynacja działań.Przy wsparciu Francji, Republiki Konga, Kamerunu, Organizacji Narodów Zjednoczonych i Kościoła cel został osiągnięty.

Księdza Mateusza uwolniono w środę 26 października. Przeszedł badania w jednym ze szpitali w Kamerunie i wyjechał do Republiki Konga. Stamtąd ruszył do Polski.

Teraz mówi, że jeśli taka będzie wola Boża wróci do Republiki Środkowoafrykańskiej. MSZ stanowczo mu tego odradza podobnie jak i wszystkim innym Polakom.

"Ostrzeżenie MSZ zalecające kategoryczne opuszczenie przez obywateli polskich Republiki Środkowoafrykańskiej pozostaje wciąż aktualne" - można przeczytać w komunikacie ministerstwa.

W republice pracuje teraz 31 misjonarzy, w tym jedna osoba świecka.