Związkowcy za pięć dwunasta wycofali się ze strajku w PKP Cargo. Ten miał się zacząć dziś rano na Śląsku, który jest dla tego przewoźnika najważniejszym rynkiem, a potem rozszerzać się na kolejne regiony kraju. Potencjalne utrudnienia dla ruchu kolejowego – także pasażerskiego – byłyby duże. W piątek o wstrzymanie niepokojów na kolei zaapelowało trzech posłów PiS z poprzedniej komisji infrastruktury: Andrzej Adamczyk (prawdopodobny nowy minister infrastruktury), Krzysztof Tchórzewski i Kazimierz Smoliński.

Związkowe domino

Ten zwrot akcji zaskoczył zarząd PKP Cargo. Strajk nie został odwołany, ale zawieszony do 9 grudnia. – Z nadzieją podchodzimy do deklaracji przedstawicieli partii, która weźmie odpowiedzialność za kraj, w tym za kolej. Liczymy na zmiany i zapalamy dla nich zielone światło – twierdzi Henryk Grymel, przewodniczący Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ „Solidarność”.
Według informacji DGP nowy rząd będzie sukcesywnie wygaszać protesty związkowe w kolejnych spółkach i sektorach. Bo PKP Cargo – w którym zajadły spór toczył się o żądanie podwyżki w wysokości 250 zł płacy zasadniczej dla każdego pracownika i cofnięcie przenosin pracowników z Tarnowskich Gór do Katowic (o 30 km) – to pierwszy element domina. W planach była seria kolejnych, które składały się w związkową kumulację.
Reklama
Potencjalny strajk tli się np. w spółce PKP Informatyka. Kością niezgody jest pomysł przeniesienia części pracowników do PKP Cargo, które odpowiada za 50 proc. jej przychodów. Zakładowe organizacje NSZZ „Solidarność” i ZZP Grupy PKP żądają odstąpienia od dzielenia spółki i zapowiadają protesty. Do wtorku PKP ma czas na spełnienie żądań, potem obie strony mają wejść w spór zbiorowy.
W czwartek miał miejsce strajk włoski w samolotach LOT, który przeprowadził Związek Zawodowy Personelu Pokładowego i Latającego, zrzeszający stewardów, stewardesy i część pilotów. Żądają podniesienia płacy zasadniczej i zwiększenia udziału składników stałych w wynagrodzeniu. Według rzecznika LOT Adriana Kubickiego wszystkie starty i lądowania odbyły się o czasie. Przewodniczący związku Grzegorz Włodek zapowiada jednak, że na 19 listopada planowany jest dwugodzinny strajk ostrzegawczy. Wtedy wszyscy pracownicy zrzeszeni w związku nie będą wykonywać pracy.
W ubiegłym tygodniu zarząd PGNiG został poinformowany przez związki o zakończeniu referendum. Większość uczestników opowiedziała się za protestem (ze strajkiem włącznie). Żądają m.in. wzrostu wynagrodzeń w tym roku o 6 proc. i zwiększenia wartości bonów towarowych dla pracownika do 2 tys. zł rocznie. Protest tli się też w Kompanii Węglowej, gdzie w piątek związkowcy zażądali, żeby do 17 listopada zostały wypłacone wszystkie świadczenia pracownicze. W przeciwnym wypadku będą protesty.

O co chodzi w tej grze

Na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda absurdalnie. Zarządy spółek Skarbu Państwa są najbardziej skłonne do ustępstw nie tuż po wyborach, ale tuż przed, bo wtedy niepokoje społeczne mogą wpłynąć na wynik. Dlaczego związkowcy ożywili się właśnie teraz?

– PO próbowało przedstawiać nas jako zbrojne ramię PiS, którego celem jest destabilizacja sytuacji w kraju przed wyborami. Dlatego postanowiliśmy wstrzymać się z protestami na czas wyborów. Ponieważ ważne problemy pracownicze wciąż są nierozwiązane, wracamy do sprawy – twierdzi Henryk Grymel z NSZZ „Solidarność”.

Wiele wskazuje na to, że istotna była przedwyborcza kalkulacja. – Destabilizacja tuż przed wyborami pewnie osłabiłaby PO. Część społeczeństwa oceniłaby jednak to zachowanie krytycznie. Efektem ubocznym mógłby być wzrost poparcia dla partii Nowoczesna, która słynie z retoryki antyzwiązkowej – usłyszeliśmy od jednego z posłów.

– Skoro związki czekały z eskalacją sporu do czasu tuż po wyborach, to można się zastanawiać, czy nie liczą na wsparcie nowej władzy i efekt szybszych zmian w składach zarządów – ocenia mec. Izabela Zawacka z kancelarii Wojewódka i Wspólnicy. – Zapominają jednak, że skutki finansowe strajku, często rażąco niewspółmierne do ich żądań, będą dotyczyć spółki jako takiej, bez względu na to, kto będzie nią zarządzał – dodaje.

Reklama

Część ekspertów uważa, że związki puszczają oko do nowej władzy. – Działacze chcą zwrócić uwagę nowej władzy na problemy w spółkach, a jednocześnie pokazać, z kim należy się liczyć w kontekście przyszłych decyzji i rozdań personalnych – twierdzi Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.

– Zdecydowaliśmy się na strajk w PKP z obawy, że odchodząca ekipa spróbuje przeprowadzić zmiany, które negatywnie odbiją się na funkcjonowaniu kolei w przyszłości. W ciągu ostatnich dni z rady nadzorczej PKP bezprawnie zostali odwołani przedstawiciele związków zawodowych, żeby pozbyć się świadków planowanych działań – wyjaśnia Leszek Miętek, przewodniczący Konfederacji Kolejowych Związków Zawodowych.

Związkowcy sugerowali, że na ostatniej prostej może dojść do sprzedaży kolejnego pakietu akcji PKP Cargo, przez co Skarb Państwa straci kontrolę nad tą spółką, a ekipa tzw. bankomatów zapewni w niej sobie lądowanie po wyborach. PKP jednak stanowczo tym spekulacjom zaprzeczyły.

Według Adriana Furgalskiego decyzje o usuwaniu związkowców z rad nadzorczych spółek PKP zostaną niedługo odkręcone, a zgoda ze strony MIR na ich przeprowadzenie była błędem. – Związkowcy chcą mieć wpływ na to, w jaki sposób będą obsadzane kluczowe stanowiska, np. kto zostanie nowym prezesem PKP Cargo, a także jak będą obsadzone miejsca niżej – tłumaczy.

Mechanizmy prawne, które mogłyby zapewnić stabilność funkcjonowania spółki w obliczu gry związków zawodowych, są bardzo ograniczone.

– Ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, która od 1991 r. w ogóle nie była nowelizowana, to jedna z bardziej niekompletnych w polskim systemie prawnym – ocenia mecenas Izabela Zawacka. – Na jej podstawie pracodawca nie jest w stanie zablokować sporu w sytuacji, gdy związek zawodowy wystąpi z niedozwolonym żądaniem. Pracodawca może szukać ochrony jedynie na gruncie przepisów cywilnych, np. poprzez pozew o ustalenie, czy spór jest legalny. Ale to wcale nie zawiesza nielegalnej akcji strajkowej.