Zakaz w kawiarniach De Tijd i De Kikker w Tiel dotyczy wszystkich obcokrajowców. Christian Ernste, współwłaściciel obu lokali w rozmowie z dziennikiem "De Gelderlander" przyznał jednak, że nowe zasady wprowadzono po problemach, jakie nastręczali zagraniczni pracownicy sezonowi.

Reklama

Każdy, kto przychodzi do kawiarni musi powiedzieć "dobry wieczór" po niderlandzku i okazać dowód osobisty. - Już po "dobry wieczór" wiele osób zostaje zatrzymanych - mówi Ernste. Dodał, że Polacy, którzy mówią po holendersku, rozumieją zakaz i przyjmują go bez problemów.

Jego zdaniem to nie dyskryminacja a jedynie próba uniknięcia problemów, które mają wynikać z nieznajomości języka. Tłumaczy, że gość wypijając za dużo proszony jest o opuszczenie lokalu, ale "nie rozumie, co się do niego mówi i wszczyna awanturę".

- Nieważne, czy to ktoś z Polski, Maroka, czy z Turcji, jeśli nie mówi po niderlandzku i nie rozumie, co się do niego mówi, szybko sytuacja staje się gorąca – mówi. Przyznaje, że sytuacji, które powodują konflikty jest dużo i nawet przypadkowe rozlanie piwa może doprowadzić do groźnych spięć a nieznajomość języka jeszcze bardziej go zaognić.

- Polak, który nie zrozumie tego, co mówię, natychmiast przystawia nos do nosa i mówi: "czego chcesz?" - stwierdził Christian Ernste.

Kawiarnia De Kikker nazywana była wcześniej Polencafé, z uwagi na licznie odwiedzających lokal Polaków. Ernste przyznaje, że lokal trzeba było ciągle odnawiać.

W Tiel mieszkańcy od pewnego czasu skarżą się na migrujących pracowników, ponoć głównie na przybyszy z Polski. Ich jest tam najwięcej. Pod koniec marca władze gminy wprowadziły nawet zakaz wynajmowania domów w dzielnicach mieszkalnych dla grup pracowników migrujących. Przeciwko takiemu działaniu protestowała polska ambasada w Hadze.

Reklama