Pytana, w jaki sposób dowiedziała się o tym, co zrobił syn, kobieta odparła: Jeden z moich synów do mnie zadzwonił: "Mamo, Stefan dźgnął nożem prezydenta Adamowicza i teraz go reanimują". A syn dowiedział się od kolegi, który oglądał relację z Orkiestry i zatelefonował, by mu powiedzieć. Włączyłam telewizor, już wszyscy o tym mówili, prezydent był właśnie przewożony do szpitala. Zaczęłam płakać, mąż również, mówiliśmy do siebie: To niemożliwe" - czytamy w wywiadzie autorstwa Katarzyny Włodkowskiej, który ukazał się w "Dużym Formacie".

Reklama

Matka Stefana W. przyznała, że znała tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska. - Pracuję w placówce oświatowej, pan prezydent był u nas kiedyś na rocznicy. Ciepły, dobry człowiek. Nieraz widywałam go na ulicy, w centrum miasta, pewnie szedł do pracy. Mówiliśmy sobie dzień dobry. Gdy pan prezydent był operowany, cały czas myślałam, że z tego wyjdzie. Następnego dnia, w poniedziałek, składałam na policji zeznania i byłam pewna, że okaże się, że już wszystko dobrze - dodała.

Na pytanie, czego oczekiwała od policji, gdy ostrzegała przed synem, pani Jolanta podkreśliła, że jej zdaniem "nie powinien wychodzić albo ktoś powinien go obserwować". Ale usłyszałam, że nie ma podstaw, że zgłoszą tylko swoje wątpliwości zakładowi karnemu. Nikt się ze mną później nie kontaktował - podkreśliła. - Skończyłam resocjalizację, rozumiałam, co się dzieje, ale skoro mój syn został wypuszczony, nie wińcie mnie, proszę, ani moich dzieci. Co mieliśmy zrobić? - dodała.

W wywiadzie padło też pytanie, jak myśli o synu.

To jest najtrudniejsze. Jako matka wciąż go kocham. Tylko rozpaczam, że zrobił coś strasznego. Tyle osób skrzywdził, prezydenta, jego rodzinę, nas… A ja nadal jestem matką - mówiła pani Jolanta. - To najtrudniejsze uczucie, jakie można sobie wyobrazić. Urodziłam syna, który zabił człowieka, i muszę z tym żyć. Ale nigdy się go nie wyrzeknę. Będę z tym cierpieniem już do końca życia, choć syna straciłam na zawsze. Na wolności najpewniej już go nie zobaczę - dodała.

Po zamachu na prezydenta w nocy wpadła policja, z bronią w ręku, zabrali synów na przesłuchanie - relacjonowała w wywiadzie matka Stefana W. Niech nas ktoś zrozumie, on skrzywdził także nas. Tak bardzo bym chciała prosić żonę, dzieci, rodziców oraz brata pana prezydenta o wybaczenie, ale wiem, że proszę o dużo i być może będę musiała na to długo poczekać. Dlatego chciałam tego jedynego wywiadu – żeby dotarły do nich moje słowa: bardzo państwa przepraszam. Bardzo przepraszam za moje dziecko - zaznaczyła pani Jolanta.

Jak mówiła, impulsem do tego, by pójść na policję, było ostatnie widzenie z synem. W trakcie ostatniego, listopadowego widzenia znów mówił, że wydarzyła mu się krzywda. Zdrowie mi zniszczyli, powtarzał, i że zrobi coś spektakularnego. Wystraszyłam się. Niektórzy z rodziny nie chcieli go już odwiedzać - powiedziała.

Reklama

Przyznała jednocześnie, że "miała taką myśl", żeby iść "w poniedziałek i wziąć udział w wiecu poświęconym jego pamięci albo w środę postawić znicz na placu Solidarności, ale nie miała siły". Te tłumy ludzi… Nie byłam w stanie zrównać się z tą tragedią. O udziale w pogrzebie nie miałam odwagi nawet pomyśleć - czytamy.