Postanowiłam się ubiegać o dofinansowanie z dostępnych w Polsce funduszy Unii Europejskiej. Nie było to łatwe - połapanie się w systemie unijnych dotacji to droga przez mękę - i zajęło mi sporo czasu, nim zorientowałam się, jak się do tego zabrać. Zrobiłam sobie ranking dotacji, które mogę dostać, i zaczęłam się ubiegać o tę najbardziej korzystną, w której poza szkoleniem z prowadzenia firmy można zdobyć również pieniądze na start i opłacenie ZUS. Próbowałam w sumie aż trzy razy, zanim się w końcu udało.

Reklama

Pierwsza instytucja, prywatna firma doradztwa personalnego, nawet nie odpowiedziała na moje podanie. Za drugim razem zbyt późno dowiedziałam się o naborze i przy płaczącym po nocach dziecku nie zdążyłam napisać biznesplanu w trzy dni. Przy trzecim podejściu przez dwa tygodnie jedną ręką podtrzymywałam główkę Stasia, który niespiesznie ssał pierś, a drugą wystukiwałam podanie na komputerze.

Dokumenty w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Warszawy złożyłam ostatniego dnia, niemal w ostatniej godzinie, ale zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Do urzędu przyszłam pół godziny wcześniej, z plecakiem na stelażu wypełnionym książkami i 60-stronicową prezentacją w PowerPoincie, którą dopieszczałam w nielicznych wolnych chwilach. „Jeszcze nie skończyłam!” - pisnęłam zrozpaczona, zerkając nerwowo na 30 stron, które mi zostało, kiedy usłyszałam „wystarczy”. Panie z komisji patrzyły znacząco na zegarki, bo przekroczyłam czas i kolejka pod drzwiami urosła do sporych rozmiarów.

Następne dni spędziłam jak po pierwszej randce, na analizowaniu każdego swojego zdania. Setki razy zastanawiałam się, czy nie powiedziałam czegoś, co by mnie skreślało. Po wizycie na forum internetowym poświęconym dotacjom byłam pewna, że nic z tego nie będzie. Wiele osób pisało, że można je dostać tylko przez znajomości. Inne, że przychodzą tylko „poważne” projekty typu biuro nieruchomości czy klinika dentystyczna. Ja tymczasem nie miałam znajomości, a mój projekt był artystyczny i nietypowy - chciałam założyć studio o wdzięcznej nazwie „Chwile Ulotne” specjalizujące się w fotografii dziecięcej.

Reklama

Ale kiedy już pogodziłam się ze smutnym losem przegranej, dostałam e-mail: „Zapraszamy na szkolenie”. Oprócz mnie do tego etapu przeszły 32 osoby, z których 20 z najlepszymi biznesplanami miało dostać pieniądze. Spodziewałam się cwanych, młodych facetów, ale ku mojemu zaskoczeniu zwycięska grupa reprezentowała totalny miks wiekowo-pomysłowy. Wśród mam wyróżniała się Ania, która cztery dni po otrzymaniu dyplomu ze szkolenia urodziła dziecko.

Teraz dzięki pieniądzom z Unii prowadzi sklep internetowy z markowymi ubrankami dla dzieci.

Po szkoleniu trzeba było jeszcze złożyć biznesplan. Mąż z przerażeniem obserwował, jak wpadam na framugi po dniach opieki nad dzieckiem i nocach nad tabelami, perspektywami rozwoju i politykami horyzontalnymi. „Ciężkie jest życie artysty” - myślałam, oddając kilkaset stron dokumentów, wypełniając ankiety i zbierając zaświadczenia.

Warto było jednak zmierzyć się z biurokracją, bo wygrałam. Dostałam dotację na rozpoczęcie działalności w wysokości 20 tys. złotych i wsparcie na opłacenie składki ZUS przez pół roku. Teraz prowadzę firmę bez wiszącego u szyi kredytu. I jestem szczęśliwa, bo spełniłam swoje marzenie.