Andrzej i Bogdan wyglądają niepozornie. Mają w sobie coś z urzędników średniego szczebla. Bez trudu można ich wziąć za dyrektorów departamentu w jakimś ministerstwie albo naczelników wydziału w powiecie. Taki wizerunek to w ich pracy zaleta. Nie jest zresztą wykluczone, że mają udokumentowaną w CV pracę w jakimś resorcie albo państwowej instytucji. Łatwo nawiązują kontakt, mówią zwięźle i ciekawie. W upalne czwartkowe popołudnie pojawili się w prywatnej szkole wyższej – Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Mieli umówione spotkanie ze studentami. Przyszło mniej więcej 50 osób, w większości panowie. Celem Andrzeja i Bogdana było nakłonić ich do wysłania aplikacji do ich firmy.
Uczelniane biura karier rocznie organizują takich wizyt dziesiątki. Ta była jednak dość nietypowa, bo nie wiadomo, czy Andrzej i Bogdan naprawdę mają takie imiona. Wiele pytań zbywali słowami: nie bardzo możemy o tym mówić. Specyficzny sposób rekrutacji. Ale w służbach specjalnych nie da się inaczej. Panowie bowiem reprezentowali Agencję Wywiadu, która już od jakiegoś czasu kolęduje po uniwersytetach.
Udało nam się wziąć udział w spotkaniu, na których oficerowie nakłaniali do „służby w cieniu dla Polski”. Tak brzmi bowiem motto agencji.
– Nasza praca ma niewiele wspólnego z tym, co widzicie w filmach o Jamesie Bondzie czy czytacie w książkach. To solidna praca taka jak w administracji publicznej, tylko poza granicami kraju i łamiąca tego kraju prawo – mówi Andrzej, typ bardziej sportowy. Obaj oficerowie zapewniają, że mają ponad ćwierć wieku służby w wywiadzie, gros tego czasu spędzili poza Polską i posługiwali się kilkoma tożsamościami. Bogdan, typ bardziej analityczny, przez wiele lat był dyrektorem pionu informacyjnego, odpowiedzialnego za przygotowanie informacji wywiadowczych na biurka najważniejszych osób w państwie.
Reklama
Nazwisk nie zdradzają, bo i tak są legendowane, czyli występują pod fałszywą, służbową tożsamością.

Będziesz łamał prawo

Agencja Wywiadu odgrywa specyficzną rolę w polskich służbach specjalnych. To młoda formacja, za kilka dni będzie obchodziła dopiero swoje 17. urodziny. Powstała, razem ze swoją siostrzaną Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, na miejsce zlikwidowanego Urzędu Ochrony Państwa.
Wywiad buduje u swoich oficerów poczucie elitarności i zapewnia, że jest poza bieżącymi sporami politycznych, bo działa za granicą. Szpiedzy nie ścigają skorumpowanych polityków, nie wyłapują mafii vatowskich, nie pracują pod przykrywką w zorganizowanych grupach przestępczych i nie wchodzą do mieszkań o 6 rano razem z drzwiami.
– Ludzie, którzy przekroczą nasze progi, zostaną przeszkoleni i jadą szpiegować – wyjaśnia Andrzej.
Najbardziej klasyczną metodą wysyłania oficerów wywiadu w świat jest robienie im legendy dyplomatycznej. – Jedziemy w ramach rotacji, które zwykle są w lecie, do pracy w placówkach dyplomatycznych. Do państw cywilizowanych zazwyczaj na cztery lata. Z jednej strony wykonując oficjalną pracę dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych jak radca czy sekretarz w ambasadzie, a tak naprawdę wykonujemy zadania dla AW – tłumaczy Andrzej.
Ponad 90 proc. „zleceń” dostają z MSZ, ale też z Kancelarii Prezydenta, premiera czy resortów obrony lub finansów. Dyplomatyczna przykrywka działa na wypadek wsypy. Jeśli szpieg zostaje zdekonspirowany, a ma paszport dyplomatyczny, jedyne, co mu grozi w cywilizowanym kraju, to uznanie za persona non grata i wydalenie. Można też trafić na wojnę. Wówczas misja trwa krócej, maksymalnie dwa lata.
– Nasza praca polega na zdobywaniu informacji, których nie można zdobyć w inny sposób. Informacji tajnych – mówi Bogdan.
Wywiad dostaje wytyczne od premiera. Składają się na nie zapotrzebowanie z poszczególnych ministerstw. Zebrane trafiają na biurko szefa AW. Na ich podstawie powstaje szczegółowy plan pracy. Oficerowie są także zadaniowani ad hoc przez polityków.
– Dzisiaj po południu pan prezydent leci do Azerbejdżanu. Zakładam, że z miesięcznym wyprzedzeniem przyszły zadania dla AW odnośnie do tej wizyty. MSZ dostarczy prezydentowi swojej wiedzy o priorytetach polityki zagranicznej Azerbejdżanu, ale naszym zadaniem jest dostarczenie tej unikalnej wiedzy, czyli informacji, które dany kraj chce ukryć. Łamiemy prawo tego kraju, aby je zdobyć – tłumaczy Bogdan. Andrzej Duda wyleciał do Azerbejdżanu niedługo po zakończeniu dwugodzinnego spotkania studentów z oficerami.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że my pełnimy rolę usługową dla decydentów politycznych. Nam płacą za dostarczenie informacji, a nie za przekonanie ich do danej decyzji. My informujemy, a nie rekomendujemy. Są służby, które obok wiedzy piszą też politykom rekomendacje – dodaje.

Na koniec są druty

– Kiedyś było tak, że tylko my pukaliśmy do drzwi osób, które chcieliśmy, aby dla nas pracowały. Świat się jednak zmienia, staje bardziej otwarty i podobnie jak inne służby: amerykańskie, brytyjskie czy izraelskie, też się otwieramy i prowadzimy spotkania jak te na uczelniach – tłumaczy wizytę na Łazarskim Andrzej.
Zdaniem oficerów idealny moment na wysyłanie CV to ostatni rok studiów, bo rekrutacja trwa do pół roku. Agencja jest zorientowana nie tylko na dwudziestoparolatków.
– Formalnie nie ma ograniczeń wiekowych, jeśli chodzi o przyjście do wywiadu, ale jeśli ktoś już pracuje, to powinien mieć jakieś osiągnięcia, żeby nas bardziej przekonać do siebie – wyjaśnia Andrzej.
Klasyczny model kariery to młody absolwent, który idzie do szkoły wywiadu.
– Jest jednak jeszcze inna ścieżka, tzw. linia Z, czyli to są oficerowie szkoleni indywidualnie, którzy nigdy nie przekroczą bram AW. Są to ludzie często ulokowani w bardzo ciekawych miejscach, instytucjach i pracują dla nas. O tym nie za bardzo możemy mówić w szczegółach – ucina Bogdan.
AW regularnie na profilu w mediach społecznościowych zachęca do wysłania CV. Reszta służb wykorzystuje je raczej, aby chwalić się zatrzymaniami, albo ich nie prowadzi. Gdy agencja pojawiła się na Twitterze, wywołała spore zdziwienie. Szczególnie zapewnieniami, że wywiad nie ujawnia swoich źródeł, chroni personel, informacje i operacje. Nic nadzwyczajnego, bo przynajmniej w teorii powinny tak robić wszystkie służby.
Samo nakłanianie w mediach społecznościowych do aplikacji nie powinno dziwić, bo robi tak np. amerykańskie CIA.

Kogo potrzebuje polski wywiad?

– Nieważny jest kierunek studiów, w AW pracują ludzie chyba po wszystkich wyższych szkołach w Polsce. Wielu bardzo dobrych oficerów, także na kierowniczych stanowiskach, kończyło filologię, psychologię, prawo, AWF, a nawet łódzką filmówkę – zapewnia Andrzej.
Żeby zainteresować AW swoją osobą, trzeba przesłać CV. Koniecznie z Polski.
– 99 proc. aplikacji rozpatrywanych jest pozytywnie, co znaczy, że wiąże się z zaproszeniem na rozmowę do nas. Jest krótka, ma charakter sondażowy, sprawdzający ogólną wiedzę i potwierdzający szczegóły z CV. Jeśli wszystko jest OK, rozpoczyna się kolejny etap, który jest trudny, skomplikowany i uciążliwy, polegający na badaniach psychologicznych, teście wiedzy o świecie – informuje oficer AW.
Agencja przywiązuje dużą wagę do badań psychologicznych, bo to one pozwalają określić osobowość kandydata i podjąć decyzję o kolejnych krokach rekrutacji.
– Na tym etapie odpada najwięcej osób. Kolejne są badania lekarskie, ale te nie są tak restrykcyjne jak w wojsku czy innych służbach. Oficer operacyjny musi mieć końskie zdrowie, ale analityk w centrali może jeździć na wózku inwalidzkim – podkreśla Andrzej.
Szczegółowo badany jest za to życiorys kandydata, który wypełnia wielostronicową ankietę personalną. Najpierw weryfikuje ją algorytm komputerowy. Sprawdzana jest nie tylko rodzina, ale także znajomi, np. z Facebooka. Wszystko po to, aby wykluczyć zagrożenia kontrwywiadowcze czy przynależność do grup przestępczych czy ekstremistycznych.
– Jednym z mechanizmów weryfikacji jest wariograf, który jest na koniec. Emocje są duże, ale właściwie tylko przy pierwszym razie. Później „druty” są podpinane wielokrotnie przed każdym wyjazdem i po powrocie, i staje się to rutyną. Oczywiście jeśli nie ma się nic na sumieniu – zapewnia Andrzej.
Jeśli wszystkie dotychczasowe etapy uda się kandydatowi przejść z sukcesem, dostaje bilet do Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadu. To tzw. Las, czyli ośrodek szkoleniowy AW w Starych Kiejkutach. Ostatni krok przed podróżą to spotkanie z szefem agencji i ludźmi z kierownictwa. Podobno wtedy już naprawdę czuć powagę sytuacji.

Mama nie przyjedzie na przysięgę

– Na pewno wywalamy introwertyków, ludzie pozamykani nie pasują do nas. Trzeba być otwartym, zmotywowanym, mieć trochę sportowy charakter, czyli dążyć do jakiegoś celu, mieć łatwość i umiejętność nawiązywania kontaktów, pewne obycie towarzyskie. Trzeba umieć żyć w świecie improwizowanym – wylicza Andrzej.
W Kiejkutach, w ośrodku, który powstał na początku lat 70. i od tamtej pory wypuszcza w świat adeptów sztuki szpiegowskiej, przyszli oficerowie spędzą kilka miesięcy. Jeśli student myśli o wysłaniu CV do AW, to Andrzej z Bogdanem radzą mu od razu przygotowywać się do nowej roli, ograniczając obecność na Facebooku czy Instagramie.
– My sugerujemy stopniowe wygaszanie aktywności, jeśli ktoś chce aplikować do nas. Nie zamykać profili, ale ograniczać i nie eksponować wszystkich szczegółów na temat naszego życia – wyjaśnia.
W mazurskim ośrodku będą zajęcia teoretyczne i praktyczne. Gros czasu poświęcone jest szkoleniu języków obcych, bo ich znajomość to esencja pracy wywiadu.
– Bezwzględnym warunkiem pracy w AW jest znajomość języków obcych. W naszej instytucji język obcy traktujemy jako narzędzie – podkreśla Andrzej. Jeden trzeba znać perfekcyjnie. Drugi, w którym będzie się można podszkolić w Kiejkutach, najlepiej, jeśli będzie rzadki.
Jak ważne dla ukończenia szkoły jest biegłe władanie językami, może zaświadczyć generał Gromosław Czempiński, absolwent pierwszego rocznika Lasu. Oficer służb specjalnych w PRL i III RP, były szef UOP. Jego najsłynniejszą – przynajmniej z tych ujawnionych akcji – była „Operacja Samum”, w której grupa polskich szpiegów ewakuowała z Iraku oficerów CIA. Miał problem z językiem angielskim. W jednym z wywiadów przyznał, że po dwóch testach, które oblał, przyszedł jego opiekun pułkownik i powiedział: „Jeszcze jedna tego typu ocena i wylecisz, młody człowieku”. Czempiński, jak sam twierdzi, w dwa tygodnie nadrobił materiał. Po latach został jednym z najsłynniejszych polskich szpiegów.
Mama nie przyjedzie na ślubowanie, bo ośrodek jest tajny. Przysięgę składa się pod słynnym Światowidem, czyli wyciosaną w drewnie postacią o czterech twarzach – symbolu, że wywiad ma oczy skierowane na wszystkie strony świata.
Szkolenie to nie tylko języki. Nauka obejmuje technikę i praktykę operacyjną czy przelewanie na papier zdobytej wiedzy, która później – już w centrali AW – stanie się podstawą informacji wywiadowczej dla prezydenta czy premiera.
– Biurokracja jest zmorą. James Bond tylko raz pisał raport i był jednozdaniowy: „proszę o zwolnienie mnie ze służby”. My w swoim życiu zapisaliśmy tysiące stron, choćby pisząc depesze z zagranicy. AW to jest niesamowicie biurokratyczna machina – podkreśla Bogdan.
Wiele uwagi poświęca się też obsłudze urządzeń technicznych, które są we współczesnym świecie nieodzownym elementem pracy wywiadu. Jest też nauka walki wręcz i strzelania, bo można trafić na służbę w obszarach objętych wojną. Wynagrodzenie dostaje się już podczas szkolenia i wynosi ono obecnie ok. 1 tys. euro na rękę. Można zaoszczędzić, bo w Kiejkutach wikt i opierunek jest za darmo. No, chyba że ktoś będzie często zaglądał do kantyny. Ta owiana jest legendami, jeśli chodzi o asortyment alkoholi.
– Dzięki temu sprawdzamy też, jak się taki delikwent zachowuje po spożyciu. Narkotyków nie ma, ale alkohol jest w dużych ilościach – zapewnia Bogdan.
Po kilku miesiącach na Mazurach wraca się do Warszawy na kolejne miesiące doskonalenia zawodowego.
Pierwsze trzy-cztery lata pracuje się w kraju na rzecz oficerów będących za granicą. Później jest pierwszy wyjazd tam, gdzie nasze predyspozycje zawodowe będą najbardziej przydatne. Kierunek w dużym stopniu określa znajomość języka – mówi Andrzej. Wyjeżdża się z rodziną pod przykrywką dyplomatyczną lub jako singiel. W rejony wojenne – samemu.
Zaletą pracy są dwie pensje, bo praca pod legendą np. urzędnika MSZ i etat w AW dają takie możliwości. Chude lata szkoły i centrali odbija się więc na placówkach zagranicznych czy w międzynarodowych instytucjach, bo tam też wywiad lokuje swoich ludzi.
– Generalnie wychodzimy z założenia, że dobry oficer nie powinien martwić się o kwestie materialne – mówi Andrzej.
Praca w AW nie jest tylko dla panów, co pokazuje ostatni nabór do szkoły w Kiejkutach.
– W tym roku większość przyszłych oficerów wywiadu, którzy się szkolą, to kobiety. To pierwszy taki raz w historii tej szkoły. Płeć nie ma znaczenia dla AW – mówi Bogdan i jako przykład stawia pułkownik Anettę Maciejewską. Dzisiaj jest zastępcą szefa agencji, a przez wiele lat zajmowała kierownicze stanowiska w strukturach operacyjnych.
– Uważamy, że kobiety w niektórych działach sprawdzą się lepiej niż mężczyźni. Nie ma żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o plany życiowe. Byliśmy pierwszą służbą w Polsce, która zaczęła szkolić oficerów operacyjnych kobiety. Jestem gotów postawić tezę, że u nas jest najwięcej kobiet ze wszystkich polskich służb specjalnych – dodaje oficer.

Legendę buduje się od początku

Jeszcze przed wyjazdem do Lasu buduje się legendę wśród rodziny czy przyjaciół. Pomagają w tym kadrowcy wywiadu. Najczęściej trafia się na stypendium zagraniczne. Później sugeruje się wyjawienie prawdy rodzicom, małżonkowi czy dorosłym dzieciom. Nadal trzeba być jednak ostrożnym, bo o ile praca dla AW nie jest tajemnicą, to operacje, w których bierze się udział, są już bezwzględnie tajne. Dlatego nawet rozwód małżonków nie zagraża agencji.
– Nie jest wielką sztuką opanować kilka życiorysów, które się ma przez karierę zawodową. Zwykle kilka tożsamości trzeba przyjmować. Natomiast w kręgu znajomych, przy poznawaniu nowych osób, gdy nie ma czynnika operacyjnego, a jest charakter towarzyski, zwykle legendowanie dotyczy pracy w administracji państwowej. Jednym z częściej spotykanych rozwiązań jest praca w MSZ, MON czy MF. Znamy te miejsca, ich strukturę, funkcjonowanie, bywaliśmy na placówkach – tłumaczy Andrzej.
O rzeczy przyziemne radzi się nie martwić, bo agencja zadba, aby oficer miał zdolność kredytową bez ujawniania swojej pracy. Resztę motywacji do pozostania w szeregach wywiadu zapewni adrenalina i poczucie wpływu na rzeczywistość. Można też odejść, ale to dla całego procesu rekrutacji duża porażka. Nadal trzeba zachować tajemnicę służbową pod groźbą więzienia i odczekać pół roku, zanim AW pozwoli opuścić swoje szeregi.