Laboratorium Ochrony Przeciwpożarowej Lasu Instytutu Badawczego Leśnictwa monitoruje i sporządza codzienne prognozy zagrożenia pożarowego w lasach, które obecnie występuje w całym kraju. Na mapie IBL dominuje obecnie kolor czerwony oznaczający najwyższy stopień zagrożenia.

Reklama

Według kierownika laboratorium, wziąwszy pod uwagę mijające dziesięciolecie, ten rok "jest chyba najbardziej dramatyczny". Nawet w przypadku rozpoczęcia sezonu palności lasów, bo z dniem 1 stycznia już mieliśmy pierwsze pożary - powiedział PAP.

Z tygodnia na tydzień to się nasilało, przyjmując może najdramatyczniejszy przebieg, jeśli chodzi o kształtowanie się zagrożenia, pod koniec marca i teraz w kwietniu - stwierdził prof. Szczygieł. Zwrócił uwagę, że aktualnie liczba tegorocznych pożarów lasów sięga 4 tysięcy, a przy tym mieliśmy do czynienia z trzecim co do wielkości pożarem w historii - w Biebrzańskim Parku Narodowym.

Zdaniem naukowca z IBL ten rok zaczęliśmy bardzo źle. Trudno się oprzeć wrażeniu, że być może będzie rekordowy pod względem pożarów. Nie napawa to optymizmem. Wyglądamy tego deszczu, a prognozy nie pokazują, że miałby się pojawić - powiedział.

Jednym z kryteriów, który decyduje o możliwości powstania pożaru, jest wilgotność materiału palnego - ściółki. Tak, jak mówił ekspert, spada poniżej progu krytycznego, czyli o 10 procent. Na początku tygodnia miało to miejsce w ok. 50 na 80 punktów pomiaru. Prof. Szczygieł wskazał, że w niektórych miejscach wilgotność spadła do bardzo niskiego poziomu 4 procent. "Bardziej sucho być nie może" - dodał.

Co jest przyczyną tej sytuacji? Sprzyja temu przede wszystkim nienotowana jak na tę porę roku susza, przez którą te efekty z poprzednich lat się sumują. Obniżył się bardzo drastycznie poziom wód gruntowych, nie ma opadów, bezśnieżne kolejne zimy - ta ostatnia była jedną z najcieplejszych. Nie ma wody, nie ma wilgoci. Jak jest suchy materiał, wystarczy przysłowiowa iskra, żeby ten pożar zainicjować - wyjaśnił prof. Szczygieł.

Naukowiec zastrzegł, że lasy pomimo potencjalnego zagrożenia same się nie zapalą. Nie ma u nas samozapalenia w lesie, pożaru od opakowań szklanych - tak jak to kiedyś lansowano taką hipotezę. Zawsze musi się pojawić człowiek z bodźcem cieplnym, który zainicjuje ten pożar - podkreślił.

Reklama

Tu jest sprawa kluczowa dla ratowania tego, co się jeszcze da uratować - ostrożne, bezpieczne zachowanie się w lesie, w jego sąsiedztwie, z ogniem. W naszych warunkach geograficznych 99 procent przyczyn pożaru jest związana z celową bądź nieumyślną działalnością człowieka - powiedział prof. Szczygieł.

Przyczyny naturalne to zatem tylko jeden procent. Pożar może spowodować wyładowanie atmosferyczne, jednak z uwagi na towarzyszące burzom opady rzadko do tego dochodzi. Ogień może też zainicjować uszkodzenie linii energetycznych przez przewracane przez wiatr drzewa.

Ekspert pytany, ilu dni deszczowych potrzeba, by na odmianę tej sytuacji, odparł, że jak najwięcej. Tutaj potrzebne by były długie okresy niepogody - dla przyrody to akurat dobra pogoda - kiedy padałby deszcz - wskazał.

Jak tłumaczył, nie chodzi jednak o gwałtowne opady burzowe, bo wówczas nawet duża ilość wody po prostu spływa. Również śladowe opady rzędu 1-2 mm nie eliminują zagrożenia, tylko je zmniejszają na jeden, góra dwa dni. "Chodzi o powolne mżawki, kapuśniak, który by stopniowo nawilżał ten materiał palny, tak by mógł wchłonąć tę wilgoć" - zaznaczył.

Prof. Szczygieł przypomniał, że według ekspertów potrzeba co najmniej trzech miesięcy takich deszczów, aby sytuacja w kraju uległa poprawie. Jak można się domyślić, to po prostu nierealne - dodał.