W ostatnich tygodniach wskutek ulewnych deszczy dziesiątki miejscowości dotknęły podtopienia. Hydrolodzy podkreślają, że deszczowe maj i czerwiec, choć poprawiły sytuację, nie uzupełniły całkowicie deficytów wody w glebach i wiele obszarów nadal boryka się z suszą. Jest to już kolejny sezon, w którym obserwujemy ekstrema pogodowe – ulewne deszcze, nawałnice czy fale upałów. Ich częstotliwość ma rosnąć wraz ze zmianami klimatycznymi. Zwróciliśmy się do władz 30 największych polskich miast z pytaniami o działania podejmowane przez nie w celu budowania odporności na tego typu zagrożenia.

Specwydziały

Odpowiedzi potwierdzają, że samorządy miejskie dostrzegły stojące przed nimi wyzwania. W przenalizowanej przez DGP grupie miast wszystkie przyjęły w ostatnich latach plany adaptacji do zmian. W opracowywaniu strategii istotnym wsparciem był zakończony w 2019 r. projekt pisania planów prowadzony przez Ministerstwo Środowiska, z którego skorzystały 44 miasta, w których mieszka 30 proc. ludności Polski. Niektóre samorządy nie tylko rozpoczęły wdrażanie planów, ale też powołały specjalne jednostki odpowiedzialne za realizację strategii klimatycznych. W Gdyni np. urzęduje specjalny pełnomocnik ds. adaptacji miasta do zmian klimatu oraz interdyscyplinarny zespół, który wypracowuje rekomendacje działań proponowanych następnie prezydentowi miasta. Zespół monitorujący wdrażanie miejskiego planu adaptacji, który ma za zadanie prowadzić bieżącą ewaluację podejmowanych działań oraz sugerować jego aktualizacje, funkcjonuje też m.in. w Toruniu. W Gliwicach utworzono wydział ds. gospodarowania wodami, który odpowiedzialny jest za utrzymanie systemu wodnego oraz prowadzenie inwestycji w tym zakresie. Specjalną jednostkę dedykowaną problematyce klimatycznej – pod nazwą Klimat-Energia-Gospodarka Wodna (KEGW) – utworzono też w Krakowie. W ramach wieloletniej prognozy finansowej dla miasta planuje się przekazanie na jej działania 64 mln zł.
Reklama

Pieniędzy zawsze jest za mało

Reklama
Miasta z roku na rok zwiększają swoje budżety na budowanie odporności i adaptację. Odpowiadają za to w dużej mierze inwestycje w rozbudowę i modernizację systemów gospodarowania wodą opadową, w tym kanalizację opadową, oraz duże zbiorniki retencyjne. Te przedsięwzięcia stanowią bezpośrednią, tradycyjną formę zabezpieczania się przed podtopieniami czy długotrwałymi suszami. I pochłaniają największe sumy w ramach rosnących budżetów samorządowych na klimatyczną odporność. Miasta często narzekają na deficyt środków zewnętrznych: te oferowane przez agendy państwowe czy wojewódzkie uznawane są za niewystarczające, z kolei do funduszy unijnych dostęp ograniczony jest ze względu na końcówkę obecnej wieloletniej perspektywy budżetowej. Ale nie tylko wielomilionowe inwestycje świadczą o tym, że samorządy przywiązują dużą wagę do gospodarki wodnej. W Bytomiu – jak poinformowała nas rzeczniczka prasowa ratusza Małgorzata Węgiel-Wnuk – planowane jest przejęcie kanalizacji powodziowej od przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjnego pod bezpośrednią kuratelę miasta.
To jednak nie wszystko. Coraz wyraźniej widoczna jest bowiem po stronie samorządów świadomość znaczenia mniej spektakularnych finansowo przedsięwzięć, choćby tych wspierających naturalną retencję czy tę realizowaną na małą skalę – przy domach czy osiedlach. Jednym z pionierów w zakresie wspierania miniretencji jest Kraków, który przyznaje na ten cel dotacje już od sześciu lat. W efekcie programu, który umożliwia ubieganie się o dofinansowanie w wysokości do połowy inwestycji, powstało do ubiegłego roku prawie 500 instalacji służących "zatrzymywaniu" wody. W tym roku – jak poinformował DGP Kamil Popiela z tamtejszego urzędu – padł rekord, jeśli chodzi o zainteresowanie programem po stronie mieszkańców. Na tegoroczną edycję zaplanowano w budżecie 2 mln zł – wobec 3 mln wydanych na ten cel w całym okresie 2014‒2019. Jak podkreślił Popiela, środki rozeszły się w mgnieniu oka. Swój program wsparcia małej retencji uruchamia w tym roku m.in. Bielsko-Biała, która także przeznaczyła na ten cel 2 mln zł z miejskiego budżetu. W innych miastach – np. Katowicach czy Toruniu – projekty tego typu mogą rywalizować o finansowanie w ramach budżetów obywatelskich.

Betonowi mówimy twarde "nie"

W bardzo wielu miastach dostrzeżono również znaczenie powierzchni terenów zielonych oraz ich użytkowania dla odporności klimatycznej. Wiele miast tworzy w związku z tym łąki kwietne, które magazynują wodę lepiej niż trawniki, przyczyniając się zarazem do pochłaniania zanieczyszczeń oraz przyciągając pszczoły i ptaki czy małe zwierzęta. Na przykład w Katowicach w ciągu roku ich powierzchnia wzrosła 2,5-krotnie, z 2 do 5 ha. Do rozwiązań stosowanych coraz częściej w polskich miastach należą też ogrody deszczowe czy kieszonkowe parki, porośnięte roślinnością zielone dachy oraz ekrany drogowe. W Krakowie powierzchnia pokryta łąkami wyniesie w tym sezonie aż 30 ha. Miasta wprowadzają też nowe zasady przewidujące rzadsze koszenia i grabienie na miejskich terenach zielonych bądź powiązanie tego typu działań z warunkami atmosferycznymi, wreszcie: większą dbałość o bioróżnorodność. Niektóre deklarują także starania dotyczące renaturyzacji rzek i cieków wodnych.
W tym ostatnim obszarze do liderów należy Białystok, który przeprowadził m.in. remeandryzację rzeki Biała oraz zaprzestał rozbiórek tam bobrowych czy likwidacji zatorów w ciekach wodnych, umożliwiając powstanie naturalnych rozlewisk tam, gdzie nie powoduje to podtopień przyległych budynków. Na renaturyzację stawia też m.in. Gdynia – odtworzono tam Potok Wiczliński, rozwija się sieć parków i dba o „rozszczelnienie”, czyli ‒ inaczej mówiąc ‒ odbetonowanie miasta.

Samorządowcy czasem zmieniają poglądy

Na zmianę, jaka dokonała się w dyskursie miejskim, wskazuje Agnieszka Muras, która kieruje programem Szkoły Liderów Miast. ‒ Samorządowcy zmieniają się. Tematy podejmowane przez m.in. ruchy miejskie, takie jak zieleń czy ścieżki rowerowe, przedostały się do mainstreamu. Nie ma już konferencji o tematyce miejskiej, która nie podejmowałaby zmiany klimatu. Coraz więcej samorządów zaczęło budować infrastrukturę pod rower publiczny i zauważać dyktat samochodu w mieście czy budować ogrody deszczowe w ramach zwalczania podtopień budynków, które mają miejsce z powodu nawalnych deszczów. Może mam szczęście, ale coraz częściej spotykam liderów miast, którzy nie tylko mają jasną wizję rozwoju swoich społeczności, lecz także są uważni na potrzeby swoich mieszkańców i rozumieją zjawiska globalne, które na nich wpływają – mówi. Przekonuje zarazem, że miasta mają moc wyznaczania trendów w tym obszarze.
Mniej optymistyczny jest Krzysztof Rytel ze stowarzyszenia Zielone Mazowsze. Jak zauważa, obok sukcesów aktywistów wpływających na bardziej zrównoważone planowanie przestrzenne miast nie brakuje też przypadków wycinek drzew czy betonowania kolejnych obszarów, a bez oddolnej presji społeczeństwa takich przypadków byłoby jeszcze więcej. Odnosząc się do deklaracji miast dotyczących priorytetowego traktowania kwestii związanych z klimatem, ocenia, że mają one skłonność do „podciągania” jako proekologicznych działań podejmowanych w innym celu.
Także przewodniczący warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze Jan Mencwel przyznaje, że istnieje wciąż pewien rozjazd między deklaracjami samorządów a ich praktyką. – Zmiana w instytucjach trwa w Polsce długo. W tej chwili jesteśmy na etapie, że na poziomie świadomości zmiana już się dokonała, ale czeka nas jeszcze przynajmniej kilka lat, zanim przełoży się to na to, jak te miasta rzeczywiście wyglądają – uważa. Zdaniem aktywisty, aby przełom nastąpił, konieczne są duże inwestycje, które będą trochę na pokaz, ale wskażą kierunek kolejnym zielonym inwestycjom.