Z jego analiz wynika, że po otwarciu placówek liczba zakażonych może wzrosnąć nawet kilkukrotnie. Mimo to władza chce, by we wrześniu dzieci normalnie rozpoczęły rok szkolny. Rozważane są dwa scenariusze. Podstawowy zakłada, że o zamknięciu szkoły decydowałby jej dyrektor, kiedy pojawiłoby się ognisko wirusa w danej placówce. Ale zdaniem ekspertów to nie wystarczy. Dlatego zespół naukowców zatrudniony przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa przygotowuje analizy, które pokazują, że decyzje powinny być uzależnione od liczby chorych nie w szkole, a w całym powiecie. Ich zdaniem decyzja o zamknięciu placówki powinna zapadać na szczeblu samorządowym.

Reklama

Jakub Zieliński z ICM mówi, że jednym ze wskaźników, który powinien być brany pod uwagę, jest właśnie liczba chorych: 50 na 100 tys. mieszkańców. Takie wyliczenia zostały przyjęte np. w Niemczech. I jak przyznaje nasz rozmówca z KPRM, w rządzie jest rozważany taki wahadłowy model lockdownu uzależnionego od liczby chorych na danym terenie. Zdaniem matematyków opracowujących model takie rozwiązanie będzie skuteczne, jeżeli nauka byłaby zamrożona na okres od tygodnia do dwóch

CZYTAJ WIĘCEJ WE WTORKOWYM WYDANIU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>