Jacek Kalabiński to legenda polskiego dziennikarstwa. Przez lata był korespondentem w Stanach Zjednoczonych - to on tłumaczył pamiętne przemówienie Lecha Wałęsy w amerykańskim Kongresie.

Od 1991 roku Kalabiński był korespondentem "Gazety Wyborczej". Barbara Kalabińska, wdowa po nim, pisze w liście do "Rzeczpospolitej", że "Gazeta" pozbawiła go pracy, gdy był śmiertelnie chory i jego życie zbliżało się do końca.

Reklama

Kalabińska opisuje, że na oddziale onkologicznym odwiedził go Adam Michnik. Na własne oczy zobaczył, jak ciężki jest stan jej męża. Naczelny "Wyborczej" miał wtedy powiedzieć do niej: "Jesteś dzielna. Dasz sobie radę".

Miesiąc później do Jacka Kalabińskiego zadzwoniła zastępczyni Michnika, Helena Łuczywo - relacjonuje żona korespondenta. I przytacza dialog - jak dodaje - "przepisany z diariusza, bo pamięć jest ulotna":

Reklama

Helena Łuczywo: Jak się czujesz?

Jacek Kalabiński: Lepiej. Właśnie szykuję się wrócić do pisania.

Helena Łuczywo: Nie musisz. Właśnie dyskutowaliśmy tu w redakcji i zdecydowaliśmy, że "Gazeta" nie może ponosić ryzyka trzymania nieubezpieczonego korespondenta.

Reklama

Jacek Kalabiński: ??

Helena Łuczywo: Zaraz dostaniesz faksem zwolnienie. Widzisz, nie jesteśmy bezwzględnymi kapitalistami, tylko humanitarnymi demokratami, dlatego nie dzwoniliśmy do ciebie w lutym, kiedy gorzej się czułeś.

"W tej historii, jak w soczewce, skupia się dwuznaczność kryteriów, jakimi kieruje się kierownictwo <Gazety Wyborczej>" - pisze Barbara Kalabińska. "Wobec Jacka Kalabińskiego <GW> nie zdobyła się ani na <akt miłosierdzia chrześcijańskiego>, ani na zastosowanie <kryteriów socjalnych i humanitarnych>" - dodaje, nawiązując do tłumaczeń dotyczących zatrudniania Maleszki - "gangstera moralnego", jak go nazywa.

Kalabińskiego zatrudniła wtedy "Rzeczpospolita". "Umarł przed ekranem komputera z zaczętą korespondencją. Przedtem nadał codzienną korespondencję do polskiej sekcji stacji BBC. O Jego profesjonalizmie mówi to, że w tej ostatniej korespondencji nie było słychać stojącej przy Nim śmierci. Umarł 15 minut później. Miał 59 lat" - kończy list Barbara Kalabińska.