p

Zbigniew Brzeziński*:

Stany Zjednoczone muszą przemyśleć stosunki ze swoimi sojusznikami

Jednym z najpoważniejszych problemów Zachodu jest dziś brak wspólnej strategii energetycznej. Taka sytuacja pogłębia rozdźwięk między podmiotami europejskimi i prowadzi do zaskakujących zachowań, o przykłady których nietrudno: były kanclerz Niemiec został pracownikiem koncernu, który w gruncie rzeczy jest organem państwa rosyjskiego; premier Włoch, który niedawno wrócił do władzy, bardzo lubi płaszczyć się przed Putinem; rząd węgierski z kolei jest dziwnie podatny na żądania Rosji, a może nawet na bodźce finansowe, co skłania go do przyjęcia niekorzystnego dla UE stanowiska w kwestii rurociągu Nabucco; wreszcie w ostatnim czasie w tym samym kierunku zmierza sytuacja w Austrii. Realizowanie partykularnych interesów przez poszczególne państwa unijne nie byłoby możliwe, gdyby wspólnota atlantycka realizowała wspólną strategię w globalnych kwestiach, w tym w polityce energetycznej.

Reklama

Brak zainteresowania tą problematyką wysokich władz Stanów Zjednoczonych jest godny największego ubolewania. Co gorsza, płyną z ich strony dziwaczne sygnały do zagranicznych partnerów. Chwilami dają do zrozumienia, że strategiczne partnerstwo z Rosją jest już rzeczywistością, podczas gdy w najlepszym razie dopiero się kształtuje. Amerykańskie władze nie reagują na apele niektórych państw europejskich, które chciałyby podjąć inicjatywę w zakresie wspólnej energetyki i potrzebują widocznego dla wszystkich wsparcia amerykańskiego, w tym także w sporach ze swoimi unijnymi partnerami. Niedawno mieliśmy do czynienia z jeszcze gorszym sygnałem: mianowicie pewna senator z Nowego Jorku zaproponowała, abyśmy zawarli z Rosją układ w kwestii irańskiej, co w efekcie oznaczałoby oddanie całej przestrzeni posowieckiej wpływom Kremla. Trudno o bardziej frustrującą wypowiedź dla Europejczyków.

Istnieje kilka powodów tej niepomyślnej sytuacji. Przede wszystkim od kilku lat stosunki między Europą a USA nie są najlepsze, co generalnie utrudnia kształtowanie wspólnej polityki. W ostatecznym rozrachunku wyjście z tego problemu zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja w Stanach Zjednoczonych oraz na jakim szczeblu i jak energicznie Ameryka zaangażuje się w wypracowanie spójnej strategii. Jeśli podejmie ona taką inicjatywę, Europejczycy najprawdopodobniej przezwyciężą wewnętrzne różnice i ukształtują wspólne stanowisko. Mniej więcej połowie państw członkowskich Unii bardzo na tym zależy, ale kilka ważnych krajów jest w stanie to zablokować, a w skrajnych wypadkach zawrzeć odrębne układy z Rosją.

Niebezpieczna asymetria

Reklama

Wyjście z obecnego impasu mogą przynieść wybory w Stanach Zjednoczonych, ale tylko gdy zmiana władz połączoną będzie z nową linią polityczną, której celem będzie urzeczywistnienie spójnej polityki energetycznej Zachodu. W perspektywie długodystansowej linia ta oparta być powinna na założeniu, iż między Rosją a resztą Europy istnieje zasadnicza jedność historyczno-kulturowa. Dlatego w przyszłości będą nas łączyć coraz głębsze i szersze interesy i można mieć nadzieję, iż ostatecznie powstanie wspólnota od Vancouver po Władywostok. W tym szerszym kontekście zacieśniona współpraca między Zachodem a Rosją - gdzie Rosja dostarcza energię, zaś Zachód zagraniczne inwestycje bezpośrednie - leży w obopólnym interesie i może przynieść pozytywne skutki geopolityczne. Przyjrzyjmy się zatem zagadnieniom energetyki światowej w kontekście długookresowych i krótkookresowych stosunków z Rosją.

Choć w perspektywie długofalowej wspólny interes może wydawać się oczywisty, nie ulega wątpliwości, iż obecne stosunki z Rosją są niełatwe. W krótszej perspektywie wspomniany wspólny interes bardzo się skomplikował i niewykluczone są konflikty. Mam na myśli prowadzoną obecnie przez Rosję politykę: kieruje się ona dążeniami monopolistycznymi, to znaczy dąży do maksymalizacji kontroli nad złożami nośników energii na terenie całego dawnego Związku Radzieckiego. Rosja osiąga ten cel przede wszystkim przez zmuszanie krajów środkowoazjatyckich do korzystania z rosyjskiej infrastruktury przesyłowej, a także groźbami zakręcenia kurka. Dążenie do monopolu jest w biznesie czymś naturalnym, ale Zachód ma wszelkie powody, by się temu przeciwstawiać, ponieważ długofalowe konsekwencje są potencjalnie niebezpieczne.

Poza tym nie ma sensu spodziewać się, że Zachód może łatwo wywierać wpływ na nowego prezydenta Rosji. Co prawda Miedwiediew zastąpił Putina na stanowisku głowy państwa, nie zmieniło to jednak realnego układu sił. Odkąd Putin przeszedł z Kremla do gabinetu premiera, coraz częściej pojawia się termin "przywódca narodowy". W faszystowskich Włoszech przywódcą narodowym był premier, a głową państwa - nieposiadający żadnej realnej władzy król. W Związku Radzieckim za Stalina głową państwa była osoba, której nazwisko prawdopodobnie mało kto pamięta, a rzeczywistym przywódcą człowiek, który nie piastował żadnego stanowiska państwowego: Stalin.

W związku z powyższym, należy zwrócić szczególną uwagę na następujące cechy polityki rosyjskiej: po pierwsze, Rosja konsekwentnie ogranicza rolę Zachodu w segmencie wydobycia, a jednocześnie energicznie poszerza swoją rolę w segmencie dystrybucji. Ta asymetria stanowi poważny problem. Po drugie, aktywnie dąży ona do odcięcia Azji Środkowej od bezpośredniego dostępu do gospodarki światowej, a zwłaszcza do rynku energetycznego. Po trzecie, wielokrotnie wywierała presję na Ukrainę: presję motywowaną wyłącznie względami politycznymi. Po czwarte, Rosja prowadzi agresywną politykę wobec Gruzji. Jak powszechnie wiadomo, między tymi krajami istnieje spór terytorialny, jednak w rzeczywistości Moskwie chodzi o kontrolę nad rurociągiem Baku - Ceyhan. Gdyby w Gruzji doszło do destabilizacji władzy, oznaczałoby to ograniczenie zachodniego dostępu do Baku, Morza Kaspijskiego i dalszych obszarów Azji Środkowej. Wreszcie, od 2002 roku mieliśmy kilka przypadków odcięcia dostaw energii na Ukrainę i do Gruzji.

Oprócz tych konkretnych problemów w stosunkach między Unią Europejską a Rosją istnieje potencjalnie groźna asymetria. Otóż Unia niewątpliwie potrzebuje rosyjskiej energii, zaś Rosja niewątpliwie potrzebuje unijnych inwestycji bezpośrednich. Jednak gdyby Rosja wstrzymała dostawy ropy i gazu, skutki tej decyzji byłyby natychmiastowe, natomiast wstrzymanie zachodnich inwestycji bezpośrednich dałoby się odczuć dopiero po dłuższym czasie.

Strategiczne cele

A zatem nowa polityka wobec Rosji, która doprowadziłaby tak do poprawy stosunków w krótkim okresie, jak i przybliżenia realizacji zarysowanej przeze mnie powyżej wizji długookresowej, powinna składać się z następujących elementów: przede wszystkim Zachód powinien bardziej konsekwentnie i na wyższym szczeblu współpracować z krajami Azji Środkowej. Tamtejsi przywódcy są chętni do takiej współpracy, ale znajdują się w izolacji i ich pozycja międzynarodowa jest słaba. Istnieje na przykład możliwość zwiększenia dywersyfikacji dostaw poprzez uzyskanie bezpośredniego dostępu do zasobów w Turkmenistanie. Nowy prezydent tego kraju wydaje się tym zainteresowany. A więc zadaniem dla Zachodu byłoby tu zacieśnienie kontaktów i uzyskanie bardziej bezpośredniego dostępu do złóż. Oznacza to także promowanie linii przesyłowej z Baku do krajów bałtyckich - przez Turcję i Morze Czarne, a także zbadanie możliwości budowy rurociągu z Azji Środkowej przez Afganistan na południe. Prowadziłoby to do zmaksymalizowania dostępu społeczności światowej do środkowoazjatyckich zasobów nośników energii.

Powinniśmy mieć też na uwadze - w dłuższej perspektywie - współpracę energetyczną z Iranem, zwłaszcza w dziedzinie dostaw gazu. Państwo to potencjalnie może się przyczynić do zwiększenia niezależności energetycznej Zachodu. Obecny charakter reżimu irańskiego jest najwyraźniej przejściowy. Ogromna większość młodych Irańczyków - a jest to obecnie najważniejszy segment społeczeństwa irańskiego - jest przeciwna fundamentalistycznemu fanatyzmowi i w coraz większym stopniu opowiada się za - nazwijmy to w ten sposób - zachodnim stylem życia. Iran jest krajem o wysokim poziomie rozwoju cywilizacyjnego i potencjalnie mógłby odgrywać rolę stabilizatora sytuacji na Bliskim Wschodzie, którą to rolę już w przeszłości pełnił. Kiedyś Teheran miał bardzo dobre, strategiczne stosunki z Izraelem, oparte na zasadzie "sąsiad mojego sąsiada jest moim przyjacielem". Sądzę, że z geopolitycznego punktu widzenia stosunki te w sposób naturalny powinny mieć taki właśnie charakter. Jeśli nie wywołamy jakiegoś konfliktu z Iranem, który prawdopodobnie ciągnąłby się znacznie dłużej niż wojna w Iraku, to szanse na zmianę orientacji geopolitycznej Iranu w dłuższej perspektywie są bardzo duże. Musimy jednak zachowywać się w tej sprawie inteligentnie i cierpliwie. Konsekwencje nieprzemyślanych posunięć byłyby ogromnie destabilizujące. Zaniepokojone i rozgniewane społeczeństwo byłoby znacznie bardziej podatne na demagogię, co utrudniłoby podjęcie racjonalnej decyzji, na przykład w wypadku wyborów.

Jeśli jednak ostatecznie doprowadzilibyśmy do zmiany orientacji w tym obszarze, irańskie zasoby częściowo rozwiązałyby problem energetyczny i dywersyfikacja, do której dążymy, mogłaby opierać się również na tym elemencie. Iran ma drugie co do wielkości złoża gazu, nie w pełni wykorzystany potencjał przemysłu naftowego oraz zacofaną infrastrukturę wydobywczą i przesyłową. Jeśli włączymy ten kraj do światowego obiegu gospodarczego, spadną ceny nośników energii i wzrośnie bezpieczeństwo energetyczne Europy. Czynnik ten nie może oczywiście przesądzać o naszej strategii wobec zagrożenia nuklearnego ze strony Iranu, ale powinniśmy uwzględniać go w rachubach.

Następnie, Stany Zjednoczone powinny poprzeć kraje bałtyckie, Szwecję i Polskę w ich zastrzeżeniach dotyczących budowy rurociągu północnego z Rosji do Niemiec. Jeśli tak zwany Nord Stream powstanie, powinniśmy nakłaniać Niemcy do dopuszczenia innych krajów unijnych do tych dodatkowych dostaw. Zauważmy, iż fakt zatrudnienia przez Gazprom byłego kanclerza Niemiec stanowi komplikację, której nie należy po prostu ignorować.

Powinniśmy również promować przepływ nośników energii z regionu Morza Kaspijskiego i Azji Środkowej przez Odessę do miejscowości Brody, a stamtąd na północ do rafinerii w Polsce lub do Europy Zachodniej. Poza tym Zachód powinien bardziej aktywnie naciskać na Ukrainę, aby dopuściła zachodnie inwestycje do swojego sektora energetycznego, który jest skorumpowany i niewydajny.

Zachód powinien kontynuować swoje wsparcie dla Ukrainy i Gruzji, ponieważ gdyby kraje te były w jakiś sposób ograniczone w swojej swobodzie działania, wiązałoby się to z poważnymi zagrożeniami dla Zachodu, na przykład we wspomnianym już kontekście kontroli nad rurociągiem Baku - Ceyhan i bezpośredniego dostępu do Azerbejdżanu. Konieczna jest także większa symetria między inwestycjami dystrybucyjnymi Rosji a zachodnimi możliwościami wydobywczymi w tym kraju.

Pamiętajmy wreszcie, iż - w dłuższej perspektywie - gdyby Ameryka stała się uczestnikiem hipotetycznego konfliktu, który objąłby Irak, Iran, Afganistan i prawdopodobnie Pakistan - ugrzęzłaby w nim na długie lata, co uniemożliwiłoby jej odgrywanie konstruktywnej globalnej roli, a kraje, z którymi już teraz mamy skomplikowane stosunki, z pewnością skorzystałyby na tej sytuacji, zwiększając swoje wpływy. Tego rodzaju konflikt byłby niekorzystny dla interesów USA i całego Zachodu, a świat wkroczyłby w znacznie bardziej chaotyczną fazę.

Jak widać, problem jest ogromnie złożony, wymaga bardziej przemyślanych działań Zachodu i większego, a przede wszystkim bardziej widocznego zaangażowania Ameryki. Konieczne są zatem aktywne negocjacje na wyższym szczeblu, które będą widoczne dla krajów chcących otworzyć się na świat, ale mających z tym trudności ze względu na realia geopolityczne. Przywódcy tych krajów z reguły są również członkami kierownictwa spółek energetycznych i przypuszczalnie czerpią korzyści materialne z handlu energią. W negocjacjach tych trzeba wziąć pod uwagę uwarunkowania kulturowe i polityczne, w których poruszają się ci ludzie. Mam jednak nadzieję, iż po wyborach prezydenckich racjonalność i zdrowy rozsądek zwyciężą i nikt nie zechce wykorzystać napiętej sytuacji międzynarodowej do osiągnięcia krótkotrwałych zysków na amerykańskiej arenie krajowej.

© 2008 Zbigniew Brzeziński

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Zbigniew Brzeziński, ur. 1928, amerykański politolog polskiego pochodzenia, profesor Columbia University. W latach 1977 - 1980 członek Rady Bezpieczeństwa Państwa i doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego. Autor m.in. książek: "Totalitarian Dictatorship and Autocracy" (wraz z Carlem J. Friedrichem, 1956), "Wielka szachownica" (1997, wyd. polskie 1998) oraz "Wybór. Dominacja czy przywództwo" (2004, wyd. polskie 2004). W nr 108 "Europy" z 26 kwietnia 2006 opublikowaliśmy jego tekst "USA mają pełnię siły, nie mają pełni mądrości".