Jednak powszechna krytyka, z jaką się spotkał, zasięg dyskusji, jaką wywołał, i skala emocji, które wzbudził, dają być może niepowtarzalną szansę na zrewidowanie podejścia do wykroczeń przez wszystkich – od policjantów przez sądy po obywateli. I – może naiwnie – mam nadzieję, że dzięki tej dyskusji w podejściu do wykroczeń zmieni się… wszystko.
Dziś sytuacja przedstawia się następująco. Kiedy policjant (albo inny organ uprawniony, a tych jest bez liku, m.in. straż miejska, leśna czy Państwowa Inspekcja Pracy) proponuje nałożenie grzywny w drodze mandatu karnego, to obywatel ma dwa wyjścia. Jeśli przyznaje się do zarzucanego mu czynu, może po prostu mandat przyjąć. Jeśli nie, oskarżyciel publiczny wnosi do sądu akt oskarżenia i o grzywnie nie decyduje już funkcjonariusz/urzędnik, lecz sąd.
Luksus skorzystania z drogi sądowej obywatel może jednak okupić wyższą grzywną. W postępowaniu mandatowym maksymalna kwota to 500 zł (przy zbiegu wykroczeń to 1 tys. zł) plus koszty sądowe. W sądzie najwyższa grzywna za wykroczenie wyniesie zaś 5 tys. zł. Bywa jednak, że sąd zasądzi mniej niż „proponował” policjant, a poza tym odwleka się moment zapłaty. Przede wszystkim zaś sąd może oskarżonego uniewinnić lub umorzyć postępowanie – z punktu widzenia obwinionego na jedno wychodzi. Czasami natomiast nawet winnemu w ogóle się upiecze, bo zanim sąd zdąży wydać wyrok, to czyn zdąży się przedawnić.
Reklama
Najnowszy pomysł PiS przewiduje zniesienie prawa do odmowy przyjęcia mandatu. W zamian ukarany obywatel będzie mógł od nałożonej w ten sposób grzywny odwołać się do sądu, co nie znosi konieczności zapłaty grzywny, a koło ratunkowe w postaci zawieszenia wykonalności grzywny wygląda na mocno dziurawe. Mechanizm ma działać w uproszczeniu tak: policjant decyduje o winie i wystawia mandat, a jeśli obywatel się nie zgadza, to i tak musi zapłacić, a w odwołaniu wskazać dowody swojej niewinności.
Krytycy wytoczyli ciężkie działa, zarzucając projektowi złamanie zasady domniemania niewinności, przerzucenie ciężaru dowodu na obywatela, próbę zastraszania i złamania obywateli odmawiających przyjęcia mandatów wystawionych na wątpliwej podstawie prawnej, a nawet zwykły fiskalizm mający na celu ratowanie zrujnowanego pandemią i rozdawnictwem pieniędzy budżetu. Zwolennicy, których jest zdecydowana mniejszość, wskazują z kolei na rozszerzenie praw niesłusznie ukaranych obywateli oraz odciążenie sądów i organów ścigania.
Jako że w ciągu tygodnia specjalistami od wykroczeń stali się nie tylko karniści, lecz także np. doradcy podatkowi, pozwólcie państwo, że wypowiem się i ja. Tyle że z perspektywy tzw. odbiorcy normy prawnej, którym w przypadku wykroczeń jest w zasadzie każdy obywatel. Zwłaszcza że moim zdaniem projekt jest antyobywatelski właśnie. Dlaczego? Odmowa przyjęcia mandatu nie jest po prostu opcją. Jest prawem, którego ten projekt chce obywateli pozbawić. To oczywiście nie zamyka drogi sądowej, jednak zmienia pozycję obwinionego. A właściwie – w nowym modelu – od razu ukaranego. Nie zapominajmy, że zgodnie z konstytucją każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu. Teraz już na starcie nie będę obwiniony, lecz ukarany. Gdybym był – jak obecnie – obwiniony, to państwo musiałoby wykazać inicjatywę dowodową i udowodnić mi winę. Przynajmniej w teorii oznacza to, że nie muszę nic mówić, przedstawiać dowodów na swoją korzyść. To oskarżyciel musi przełamać domnie...