Jacek Olszewski miał 44 lata. Mieszkał w Celestynowie pod Warszawą z żoną i trójką dzieci. W szpitalu w Otwocku znalazł się 16 lipca z ostrym zapaleniem trzustki. Jego żona pamięta te dni bardzo dobrze. "Ból nasilał się z dnia na dzień. Wielokrotnie prosiliśmy o mocniejsze leki przeciwbólowe. Jacek był podłączony do znieczulenia zewnętrznego tylko przez niecałe dwa dni - w sobotę i niedzielę, 2 i 3 sierpnia. W poniedziałek trzy razy błagał o znieczulenie, z bólu aż cały był oblany potem" - relacjonuje DZIENNIKOWI jego żona Grażyna Olszewska.

Reklama

W momencie tragedii Olszewski był całkowicie sam. Wiemy tyle: w nocy z 4 na 5 sierpnia mężczyzna wycieńczony chorobą wstał z łóżka, półprzytomny odłączył sobie dreny i ledwo trzymając się na nogach, wyszedł z oddziału. Dopiero później śledztwo wykaże, że na drugim piętrze otworzył okno balkonowe i runął na ziemię. Personel szpitala znalazł go nad ranem pod otwartym na oścież oknem szpitalnego oddziału. "Mój mąż tak bardzo chciał żyć, miał dla kogo żyć. Jak musiał cierpieć, by o tym zapomnieć?" - mówi Grażyna Olszewska.

Dowodów na to, że 44-letni ojciec trójki dzieci popełnił samobójstwo, bo zamroczył go atak bólu, nigdy nie będzie. Są jedynie poszlaki. Ordynator chirurgii w Otwocku Piotr Sawiński zapewnia, że Olszewskiego leczono należycie. "Martwica trzustki, na którą chorował, to ciężka i bolesna choroba. Pacjent miał więc raz lepszy, raz gorszy dzień, ale nie oszczędzaliśmy na podawanych mu lekarstwach" - mówi DZIENNIKOWI.

Po dziewięciu dniach od tamtej tragedii w szpitalu w Jastrzębiu-Zdroju z okna wyskoczyła 70-letnia kobieta lecząca się na odziale pooperacyjnym po operacji protezy biodra. "Niewątpliwie kobieta była bardzo zdesperowana, bo by wyskoczyć z 10. piętra wyszła przez okno w łazience" - mówi nam prokurator rejonowy Jacek Rzeszowski.

Reklama

Miesiąc po tragedii w Jastrzębiu „Nowa Trybuna Opolska” zamieszcza lakoniczną notkę: "47-letni pacjent Opolskiego Centrum Onkologii popełnił samobójstwo, skacząc z trzeciego piętra klatki schodowej szpitala. Chory miał raka, strasznie cierpiał, domagał się silniejszych leków". Tu także lekarze zapewniają, że pacjent był znieczulany. Policja dysponuje jedynie zeznaniem bliskich mężczyzny. "Rodzina jest przekonana, że winni są lekarze, którzy ignorowali ból mężczyzny. Opolska prokuratura wszczęła więc śledztwo" - mówią DZIENNIKOWI w opolskiej policji.

To ta czarna seria zainteresowała rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który zawnioskował do Prokuratury Krajowej i Ministerstwa Zdrowia o dogłębne przyjrzenie się, jak uśmierzany jest w szpitalach ból. My tymczasem znaleźliśmy kolejne dwa przypadki samobójstw - 18 września w szpitalu w Sulęcinie w Lubuskiem i 25 marca w szpitalu w Sandomierzu. I dwa inne przypadki niewytłumaczalnego bólu. 51-letni Zbigniew B. nie popełnił samobójstwa - umarł w męczarniach 21 września w szpitalu w Zawierciu. Zapamiętano jedynie, że przez kilka godzin bezskutecznie błagał o pomoc. Wstrząśnięci tą sytuacją inni pacjeni i ich rodziny zadzwonili na policję. Sprawa jest w toku. Zaledwie pięć dni po sprawie Zbigniewa B. w Warszawie 85-letni mężczyzna, nie mogąc patrzeć na cierpienia żony w szpitalu, ugodził ją brzytwą, a potem podciął sobie gardło. Kobieta zmarła, mężczyznę w ciężkim stanie odratowano.

Wszystkie ofiary, o których piszemy, to albo pacjenci na salach pooperacyjnych, albo osoby leczone na raka. Odebrały sobie życie w czasach, gdy podstawowy dogmat medycyny brzmi: każdy ból można zlikwidować. - Nie pamiętam, by ból doprowadził pacjenta do takiej determinacji - mówił tuż po tragedii w Opolu miejscowy konsultant wojewódzki ds. anestezjologii Józef Bójko. Niemal dokładnie to samo mówi nam profesor Krystyna de Walden-Gałuszko, były konsultant krajowy w dziedzinie medycyny paliatywnej. "Od wielu lat pracuję w hospicjach i nie widziałam, by kiedykolwiek cierpienie doprowadziło ludzi do takich drastycznych kroków" - zapewnia.

Jeżeli to istotnie ból doprowadził do tragedii tych ludzi, diagnoza jest jedna: zawodzi system opieki medycznej, który na całym świecie walkę z bólem traktuje jako integralny element terapii. Jak jest w Polsce? Sprawdzał to doktor Józef Bójko, który wraz ze swoim zespołem przez dwa lata przyglądał się, jak leczony jest ból w szpitalach na samej tylko Opolszczyźnie. Co zauważył? Oszczędzanie na środkach przeciwbólowych, obarczanie pielęgniarek zadaniami uciekających z Polski anestezjologów i konserwatywne myślenie "jest choroba, to musi boleć". "Leczenie bólu powinno zaczynać się nie wtedy, gdy pacjent już cierpi, tylko zanim jeszcze ból poczuje" - mówi DZIENNIKOWI.