Potrzebujemy ikon? Ikon kobiecości, macierzyństwa? Także w sprawie aborcji?
Nie. Naszym problemem jest właśnie skupianie się na symbolice. Nigdy nie miałyśmy aborcyjnego, grupowego coming outu, jaki wydarzył się w latach 70. XX w. w Niemczech, we Francji czy w USA. Nie zdarzyło się, by kilkaset Polek pokazało, że łączy je aborcja, choć dla każdej z nich było to odmienne doświadczenie. Pamiętam, jak w kwietniu 2020 r. przy okazji czytania w Sejmie projektu "Zatrzymaj aborcję" Kai Godek z dziewczynami z Aborcji bez Granic słuchałyśmy wystąpień. Były bardzo emocjonalne, padały porównania do Holokaustu, masowego ludobójstwa. Miałyśmy poczucie, że toczy się debata, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A do nas zgłaszają się osoby z takimi prośbami: super, że załatwiłyście mi aborcję w Amsterdamie, ale mnie nie stać na transport na lotnisko w Warszawie. I nie wiem, jak wyjaśnić mężowi, że znikam na pięć dni w środku pandemii. Postanowiłyśmy podobne historie nagłośnić. Znalazłyśmy grupę odważnych kobiet, które chciały powiedzieć, że miały aborcję. Ale nikt tematu nie podchwycił. Padało tylko pytanie: dlaczego nie ma w tej grupie sławnych kobiet? Poczułam w sobie złość.
Dlaczego?
80 kobiet w Polsce dało twarz, opisało, czym dla nich była aborcja, a ktoś pyta, czemu nie ma piosenkarek, aktorek, celebrytek?
Mówicie, że aborcja jest OK. Czyli mamy o niej mówić jak o wyrwaniu zęba?
Aborcja jest OK, tak jak OK może być każde doświadczenie życiowe. Jak przychodzi przyjaciółka, która mówi, że chce aborcji, bo nie wyobraża sobie teraz kolejnego dziecka, to nie pytamy jej: a nie boisz się, że będziesz żałować?