Zapłodnienie in vitro jest moralnie niegodziwe, a naturalną drogą do posiadania potomstwa dla bezdzietnych małżeństw jest adopcja - to myśl przewodnia listu biskupów, który w niedzielę został odczytany w kościołach w całym kraju. O komentarz do tych słów poprosiliśmy 34-letnią Małgorzatę Simon z Warszawy. Kobieta, która przeszła już kilka zabiegów in vitro, tłumaczy, dlaczego zrobi wszystko, by urodzić własne dziecko.

Reklama

KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Polscy biskupi mówią, że dziecko to nie zabawka, tylko dar, a in vitro jest niemoralne.

MAŁGORZATA SIMON*: Słyszałam już takie argumenty i nie mogę pojąć, jak można ich używać. Każdy z nas ma prawo do posiadania dziecka. Niepłodność to udręka, trauma na całe życie. To choroba, więc mamy prawo ją leczyć. In vitro jest metodą leczenia. Mnie chodzi o to, żeby być matką, żeby mieć dziecko. Jeśli jestem niepłodna, mogę to marzenie spełnić tylko dzięki in vitro.

Nie tylko. Matką można zostać także dzięki adopcji.

Ogromna większość ludzi w pierwszej kolejności myśli o tym, by być naturalnym rodzicem. Adopcja to problem, procedury długo trwają i są bardzo żmudne. Poza tym większość dzieci, które można adoptować, pochodzi z patologicznych rodzin.

Reklama

I co z tego?

Nie każdy jest gotów, by to na siebie przyjąć. Niektórzy boją się, że przeszłość dzieci z domu dziecka to brzemię, że może będą miały jakieś obciążenia genetyczne. Przecież nie wiemy, jacy byli rodzice, czy mieli w rodzinie jakieś choroby. Jakkolwiek źle by to brzmiało, prawda jest taka, że każdy, kto rozważa adopcję, zadaje sobie takie pytania. To zupełnie naturalne.

Reklama

Ale te dzieci już są na świecie i można im pomóc.

O adopcji nie powinno decydować to, czy ktoś może, czy też nie może mieć dzieci, tylko to, czy jest na to gotowy.

Skąd ta chęć, by mieć koniecznie własne dziecko?

Dziecko to jakaś część nas. Chciałabym widzieć część mnie i mojego męża w takiej małej istocie. Dziecko jest tym, co wynika z miłości dwojga partnerów. Jest dopełnieniem naszego związku, naszej miłości. Jest jej obrazem.

Wobec dziecka adoptowanego takie uczucia nie są możliwe?

Oczywiście, że są możliwe. Mam znajomych, którzy adoptowali dziecko i są szczęśliwi. Ja sama poważnie rozważałam adopcję. Jednak to jest ostateczność. Boję się.

Czego?

A jeśli nie pokocham tego dziecka? Przecież nie mogę przewidzieć, jakie będą moje uczucia. A adopcja to przecież decyzja na całe życie. To trzeba zrobić odpowiedzialnie. Dziecko to nie zabawka.

Jak długo stara się pani o dziecko?

Od pięciu lat. Już trzy razy bezskutecznie próbowałam zapłodnienia in vitro. Chcę próbować dalej.

Czy in vitro jest łatwiejsze niż adopcja?

To jest bardzo trudne. Tylko ktoś, kto tego nigdy nie przeżył, mógłby kolejne zabiegi potraktować jak ślepy upór czy kaprys, bo i takie argumenty słyszałam. Opowiem, jak to jest. Zazwyczaj mija dużo czasu, zanim zorientujemy się, że mamy problem. Mniej więcej po roku prób naturalnego zajścia w ciążę człowiek zaczyna się zastanawiać, co się dzieje. Idzie do lekarza, jednak bywa, że na dobrego trafia dopiero po kilku próbach. Kolejne miesiące mijają pod znakiem badań obojga partnerów. Te nie zawsze się udają, a część trzeba powtórzyć. Potem zaczyna się szereg bolesnych zabiegów, jesteśmy poddawane leczeniu hormonalnemu. Sam zabieg in vitro to z kolei duże dawki hormonów, by wyhodować komórki jajowe. I znowu ból, nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Za każdym razem mam wielką nadzieję, a rozczarowanie jest bardzo bolesne. Kolejne próby to mieszanka nadziei i strachu. Czekanie. Czy tym razem się uda? Czy komórki jajowe narosną? Czy się zapłodnią? Czy na coś takiego można decydować się lekkomyślnie, dla zaspokojenia własnej próżności?

A co pani czuje, kiedy ktoś mówi, że zabieg in vitro to zwykły kaprys?

Złość, frustrację i straszny żal. A przede wszystkim bezradność. Jakimi argumentami mam na to odpowiadać? Ktoś, kto nie wie, na czym to polega, nie jest w stanie postawić się w naszej sytuacji.

*Małgorzata Simon ma 34 lata, jest muzykiem, od pięciu lat stara się o dziecko