To nie Putin i jego koledzy z KGB zamordowali rosyjską demokrację. Gwóźdź do jej trumny wbili oligarchowie, ich bezwzględna walka o pieniądze i władzę.

Reklama

1.
Na ten telefon czekałem od kilku dni. W końcu Marina Filippowna zadzwoniła: "Niech pan przyjeżdża do nas, do Korałowa". Starsza pani, zwyczajnie, po ludzku objaśniła, jak trafić do wielkiego majątku ziemskiego. Tak jakby nie była matką najbogatszego wówczas Rosjanina i najsłynniejszego więźnia politycznego Kremla, a szarą obywatelką, która zaprasza nieznajomego na herbatkę.

Michaił Chodorkowski siedział już wtedy od kilku miesięcy w łagrze oddalonym od Moskwy o 6,5 tys. kilometrów. Od naszej rozmowy minęły cztery lata i w sytuacji Mariny Filippowny niewiele się zmieniło. Syn siedzi, jak siedział. Ostatnio niezależna "Nowa Gazieta" opublikowała korespondencję byłego potentata naftowego z pisarką Ludmiłą Ulicką, która rzuca nowe światło na „pierwszą ligę” rosyjskich oligarchów, choć na pewno nie mówi całej prawdy o ich świecie i o konsekwencji bezpardonowej walki o pieniądze i władze.

2.
Z listu Chodorkowskiego do Ulickiej: "Działałem w Komsomole nie z politycznego powołania, ale dlatego, że dążyłem do bycia liderem. Osobiście nigdy nie zajmowałem się ideologią".

Ruszyłem z centrum Moskwy. Od czasów, gdy młody Chodorkowski był działaczem Komsomołu w Instytucie Chemiczno-Technologicznym im. Mendelejewa w stolicy Rosji zmieniło się niemal wszystko. Jedną z niewielu rzeczy, która pozostała po staremu, można zaobserwować właśnie po drodze do Chodorkowskich. Droga jest wyjątkowa, bo prowadzi z elitarnej podmoskiewskiej Rublowki wprost do Kremla. Codziennie przemierzają ją w nigdy niekończącym się korku dziesiątki tysięcy zwykłych aut. Władza jednak nie może stać w korkach. Dlatego - jeszcze w czasach Związku Radzieckiego - stworzono dla niej specjalny pas ruchu. Wydzielony dwiema białymi liniami, tkwi na środku szerokiego prospektu. Ustawieni co 200-300 metrów milicjanci pilnują, żeby na ścieżkę zarezerwowaną dla najważniejszych ludzi w państwie nie wtrynił się nikt niepowołany. W czasach studenckich Chodorkowski mógł patrzeć, jak prospektem pomykają pierwsi sekretarze KC KPZR Leonid Breżniew, Jurij Andropow czy Konstantin Czernienko.

czytaj dalej



Reklama

Po kilku latach pracy w Komsomole on sam, wraz z uzbrojoną po zęby ochroną, mógł dostąpić podobnego zaszczytu i mknąć specjalnym pasem wprost na Kreml, gdzie miał niczym nieograniczony wstęp. Przedarł się na pas dla elity, wszedł - tak jak jego koledzy oligarchowie - w sojusz z władzą, co dawało gwarancję zarobienia dużych pieniędzy.

Jak do tego doszło?

Dziś Chodorkowski wspomina komsomolskie lata jako pierwsze doświadczenie w kierowaniu ludźmi, romantyczną pracę w fabrykach, wiarę w to, że buduje potęgę ojczyzny. Nie wspomina, że były to także początki biznesu dla uprzywilejowanych. Centra Twórczości Naukowo-Technicznej Młodzieży mogli tworzyć tylko komsomolcy. W końcu lat 80. mieli ulgi podatkowe, przyzwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej, nawet handel z zagranicą. Tak narodziła się kluczowa firma Chodorkowskiego MENATEP, późniejszy właściciel Jukosu. Młody komsomolec, dzięki temu mógł sprowadzać do ZSRR dżinsy, wódkę i podrabiany koniak Napoleon. Najbliższy wspólnik Chodorkowskiego przyznał się zresztą po latach do tego procederu: "Dobra, sprowadzaliśmy ten koniak, ale w końcu nikt się nim nie otruł" - mówił. Po dwóch latach studencka spółdzielnia przekształciła się w prywatny bank. Nie minęło pięć lat, jak Chodorkowski poszedł na służbę państwową. Został wiceministrem w resorcie paliw i energii. Po dwóch latach - zupełnym przypadkiem - wygrał konkurs na prywatyzację Jukosu, jednej z najlepszych naftowych firm w Rosji. Pieniądze, by zapłacić za koncern, dostał z banku centralnego - w formie nieoprocentowanej pożyczki. Tak Jukos stał się jego własnością.

3.
Z listu Chodorkowskiego do Ulickiej: "Towarzystwo oligarchów? Byliśmy zupełnie różnymi ludźmi. Gusiński i Bieriezowski, Bendukidze i Potanin, ja i Prochorow. Inaczej patrzyliśmy na życie, mieliśmy inne cele".

Bogacze wracający ze swoich biur w centrum Moskwy do strzeżonych domów na Rublowce przeżywają po drodze drobną niedogodność. Muszą minąć obskurne blokowiska Kuncewa i Kryłatskoje. Tu, w starych chruszczowkach, jakby zatrzymał się czas. Gdyby nie reklamy na billboardach i eleganckie centra handlowe, można by pomyśleć, że Związek Radziecki trwa w najlepsze. Gdyby któryś "nowych Russkich" wysiadł na chwilę z limuzyny, usłyszałby od mieszkańców wieżowców z rozpadającej się wielkiej płyty, że cała prywatyzacja, którą Rosja przeżyła w latach 90., była gigantyczną kradzieżą. Jest w tym sporo racji. Najbardziej wpływowi oligarchowie spotykali się w zamkniętych klubach biznesu i dzielili strefy wpływów. Kto stanie do jakiej aukcji. Kto da jaką cenę. Wszystko po to, by wejść w posiadanie tłustego kąska za jak najmniejszą cenę. Pod młotek poszło wszystko: ropa, metale kolorowe, diamenty, węgiel. W jakimś stopniu przyznaje to sam Chodorkowski, w jednym z listów do Ulickiej: "Kiedyś na przykład nieżyjący już Wołodia Winogradow przeszkadzał mi w walce o Wschodnią Kompanię Naftową (WNK). Zaproponowałem mu odstępne, ale kiedy odmówił, przebiłem go na aukcji. Co, oczywiście, tanio mnie nie kosztowało".

czytaj dalej



Z całego "towarzystwa oligarchów", które wymienia Chodorkowski, najlepiej wiedzie się Michaiłowi Prochorowowi, który jest dziś według "Forbesa" najbogatszym Rosjaninem. Na drugim miejscu plasuje się Roman Abramowicz, a na trzecim Wagit Alekperow, szef naftowego giganta Łukoil.

Można dojść do ciekawych wniosków, porównując trzech najbogatszych Rosjan do trzech najbogatszych Amerykanów z "Forbesa". Bill Gates zaczynał pisać programy komputerowe jeszcze w podstawówce. Założył Microsoft i przez pierwsze pięć lat pracował nie tylko jako szef, ale i zwykły informatyk.

Warren Buffett kupił pierwszą nieruchomość, gdy miał 14 lat, pieniądze zdobył, sprzedając colę szkolnym kolegom. Dziś jest współwłaścicielem koncernu Coca-Cola i dziesiątek innych równie wielkich firm.

Larry Ellison to genialny matematyk. Założył informatyczną firmę w 1977 roku. Jego biznes rozwijał się powoli. Jeszcze 10 lat był na progu bankructwa.

W Rosji wszystko przebiegło inaczej. Prochorow, syn wysokiej rangi urzędnik radzieckiego ministra sportu, założył wraz z przyjacielem Władimirem Potaninem bank na początku lat 90. Pomagał im w tym państwowy Sbierbank, odpowiednik polskiego PKO. Następnie obaj "sprywatyzowali" koncern naftowy Sidanko i potentata na rynku niklu, firmę Norylski Nikiel. Obaj byli blisko władzy, Potanin przez rok zajmował nawet stanowisko pierwszego wicepremiera Rosji.

Romana Abramowicza wprowadzał do biznesu najpotężniejszy rosyjski oligarcha lat 90. Borys Bieriezowski. Dzisiejszy właściciel piłkarskiego klubu Chelsea wykorzystał okazję. Zaprzyjaźnił się z Tatianą Diaczenko, córką prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. Kupował jej prezenty, wysyłał na wakacje, a nawet robił szaszłyki na rodzinnych imprezach. Dzięki temu zawsze mógł liczyć na przychylność władzy. Wagit Alekperow w przemyśle naftowym zaczynał od samego dołu. Pracował przy odwiertach, awansował powoli, aż został szefem Łukoila. Dziś jest właścicielem 20 procent akcji tej kompanii. To tak jakby nagle okazało się, że Paweł Olechnowicz, prezes Lotosu, ma 20 procent firmy.

czytaj dalej



4.
Z listu Chodorkowskiego do Ulickiej: "Granica tego, co było wolno? Dla pierwszej ligi granicą było to, co można obronić przed sądem arbitrażowym (nie był w pełni niezależny, ale i nie tak podporządkowany władzy jak dzisiejsze sądy). Granicę tego, co wolno, wyznaczała też dopuszczalna pomoc ze strony urzędników państwowych. Mogli oni stanąć po twojej stronie, kierując się przekonaniami. Jednak wiedzieli, że będą musieli swoje decyzje obronić w obliczu premiera i prezydenta, a na dodatek - straszna sprawa - przed mediami".

Za dzielnicą Kryłatskoje ciągnie się las. Potem ulica przecina MKAD, wielką, okrążająca Moskwę obwodnicę. Za MKAD-em krajobraz zmienia się szybko z miejskiego na podmiejski. Za chwilę zacznie się prawdziwa Rublowka. Śmieszne, bo na początku nic nie wskazuje, że wjeżdża się do jednego z najbogatszych i najdroższych miejsc na ziemi. Droga jest kręta, asfalt dziurawy. Jedynie radiowozy stojące na każdym skrzyżowaniu mówią o tym, że mieszkają tu ważni ludzie. Zwykłe wiejskie sklepy powoli zaczynają ustępować butikom najlepszych firm. Można kupić kefir za kilka rubli, a obok garnitur od Hugo Bossa albo sukienkę od Versacego. Za chwilę już wiadomo, o co chodzi, a właściwie można się tylko domyślić. Wzdłuż drogi ciągną się wysokie płoty, co jakiś czas brama strzeżona przez wyposażonych jak na wojnę ochroniarzy. Za płotami mieszkają oligarchowie, którzy strzegą swojej prywatności.

Gdzie jest tajemnica tego miejsca? Właśnie w „dopuszczanej pomocy ze strony urzędników”. Na Rublowce mieszka władza. Biznesmeni chcieli być jak najbliżej tych, którzy podejmują decyzje kluczowe dla ich interesów. Dlatego niewielkie podmoskiewskie wioski zmieniły się w posiadłości, dlatego ziemia w tej okolicy jest najdroższa. Pierwsza liga rosyjskiego biznesu miała dostęp do najważniejszych urzędników. Tak naprawdę to oni nimi rządzili, a nie na odwrót. W 1996 roku było niemal pewne, że nowym prezydentem Rosji zostanie komunista Gienadij Ziuganow. Miał ogromne poparcie w porównaniu ze schorowanym, tęgo popijającym Jelcynem. Problem polegał na tym, że Ziuganow groził renacjonalizacją majątku i rozliczeniem przekrętów. Świat był przerażony możliwoścą powrotu komunisty na Kreml. Oligarchowie byli przestraszeni tym, że stracą majątki, zgodnie ze starą bolszewicką zasadą: grab zagrabione. Najbogatsi ludzie Rosji zrzucili się na kampanię Jelcyna, przekupywali dziennikarzy, stosowali najgorsze metody, by doprowadzić do reelekcji. Była to najbrudniejsza kampania w Rosji, która wyleczyła wielu z marzeń o idealnej demokracji.

czytaj dalej



5.
Z listu Chodorkowskiego do Ulickiej: "Nie mogę nie podkreślić, że główną przyczyną zmiany moich życiowych poglądów w sprawach społecznych i gospodarczych był kryzys 1998 roku. Do tego momentu patrzyłem na biznes jak na grę. Tylko grę".

Ogromna i bogata ziemska posiadłość Chodorkowskiego robiła wrażenie. Jej głównymi mieszkańcami byli rodzice Miszy. Marina i Borys, emerytowani inżynierowie z moskiewskich zakładów Kaliber, wyglądali na ludzi przeniesionych tu z innego świata. Nie pasowali do tej ochrony, dobrych aut i wielkich przestrzeni. Marina elegancka, Borys w futrzanej czapie, bardziej przypominał stróża niż ojca oligarchy.

Korałowo nie było jednak zwykłym domem oligarchy. Chodorkowski nigdy tu nie mieszkał. Miał dom w pobliskiej Żukowce, wraz z innymi menedżerami Jukosu. Korałowo było efektem szoku, jaki biznesmen przeżył w 1998 r., kiedy po krachu finansowym w Rosji i załamaniu ceny na ropę ludzie potracili swoje oszczędności, a całe państwo otarło się o bankructwo. Kiedy pozostali oligarchowie ciągle traktowali biznes jak grę, Chodorkowski rzeczywiście zmienił filozofię życiową. Jednym z wyznaczników było wybudowanie nowoczesnego liceum dla 150 sierot, które umieścił w Korałowie. Innym efektem była zmiana w zarządzaniu Jukosem. Naftowy gigant był pierwszą rosyjską firmą, która udostępniała dane o sobie, w równym stopniu co zachodnie spółki. Jukos zaczął dbać o ekologię i o pracowników. Sam Chodorkowski - do tej pory bezwzględny biznesmen - coraz częściej mówił o edukacji, demokracji i społeczeństwie. Być może to był początek jego końca.

6.
Z listu Chodorkowskiego do Ulickiej: "Więzienie nie jest słodkie, ale zagonili mnie do narożnika, z którego nie było honorowego wyjścia".

Chodorkowski uważa, że jego los przypieczętowało to, że chciał pomóc finansowo telewizji NTV. Jej były właściciel Władimir Gusinski był jedną z pierwszych ofiar reżimu Putina. Zamknięty w areszcie za wolność i możliwość ucieczki na Zachód zapłacił majątkiem swojego medialnego imperium, które zawsze bezlitośnie krytykowało władzę. NTV za długi przejął kontrolowany Gazprom. Chodorkowski chciał, by stało się inaczej, oferował 200 milionów dolarów. Nie dlatego, że chciał zrobić interes, ale w imię wolności słowa: "Nie jestem rewolucjonistą, gdyby udało się obronić NTV, pewnie innym [zachodzącym w państwie złym] procesom przyglądałbym się z mniejszą uwagą", czyli pewnie nie narażałbym się tak bardzo Kremlowi.

czytaj dalej



Jednak społeczeństwo nic nie wiedziało wówczas o szlachetnych pomysłach właściciela Jukosu. Rosjanie wrzucali wszystkich oligarchów do jednego worka. Kojarzyli się tylko z: grabieżczą prywatyzacją, przekupywaniem urzędników, kryzysem gospodarczym. Bogacze ukręcili powróz na własną szyję, przy okazji topiąc na lata pojęcie demokracji i liberalizmu. Dziś - dzięki wielkiemu biznesowi - brzmią one w Rosji jak obelga.

Dlatego dojście do władzy KGB-owskiej ekipy Władimira Putina i obietnica zrobienia porządku w panoszącymi się biznesmenami zostały przyjęte przez Rosję z entuzjazmem. Taki był wynik "turnieju", który rozgrywał Chodorkowski i jego koledzy.

Putin miał dwa cele: zastraszyć oligarchów i podzielić część ich majątku od nowa. Gusinski i Borys Bierezowski stracili firmy, pieniądze i musieli uciekać na Zachód. Chodorkowski przeczuwał aresztowanie, ale nie wyjechał. Był doskonałym materiałem na proces pokazowy. Zniszczyć i przejąć największą firmę naftową zatrudniającą 150 tysięcy osób, mającą koncesje na najlepsze pola naftowe w Rosji? To musiało zrobić wrażenie na oligarchach. Nikt z biznesmenów nie bronił kolegi.

Jedną z niewielu osób, która wyrażała wątpliwości, był zaufany człowiek Putina Dmitrij Miedwiediew, dziś prezydent, ale nie prawdziwy władca Rosji.

Prawdziwy władca Władimir Putin dał niedawno popis swoich możliwości, kiedy przed kamerami zrugał oligarchę Olega Deripaskę. Kazał mu podpisać dokumenty, że natychmiast zostaną wpłacone pieniądze mieszkańcom niewielkiego miasteczka Pikaliewo, a gdy mokry ze strachu biznesmen odchodził od stołu, rozkazał mu wrócić i oddać długopis. Każdy, kto ma w Rosji pieniądze, musiał pomyśleć: "To ja mogłem być na jego miejscu". Dlatego od czasu upadku Chodorkowskiego, żaden bogacz nie odmówił wykonywania rozkazów Kremla.

Kiedy opuszczałem piękne Korałowo, Marina Filippowna powiedziała mi na pożegnanie: "Misza może siedzieć bez końca. Na pewno nie wyjdzie, dopóki Putin jest u władzy".

Jej słowa okazały się prorocze.