"Niestety, musimy całą sprawę traktować na poważnie" - skarży się WSJ Beat Keller, biolog molekularny z uniwersytetu w Zurichu. "To jedna z barier, jakie musimy pokonać podczas prowadzenia badań genetycznych" - dodaje.

O co ma pretensje? Doktor Keller, chcąc prowadzić badania nad zbożami, którym wszczepiałby gen odporności na grzybnię, musiał wpierw porozmawiać o godności pszenicy z grupą etyków. Później, jak donosi "WSJ", musiał napisać o zgodę do władz i wytłumaczyć, że jego badania "nie uchybią życiowym funkcjom czy stylowi życia" tejże. Widać badania musiały być nieszkodliwe, bo zgodę na nie dostał.

Reklama

Zasada, że naukowcy pracujący na roślinach muszą przejmować się ich samopoczuciem, wynika z poprawki do konstytucji z połowy lat 90., która zabezpieczyć miała przed modyfikacjami genetycznymi wszelkie istoty żywe, także rośliny.

W kwietniu tego roku etycy poszli jeszcze dalej i wydali poradnik dla badaczy pt. "O moralnym traktowaniu roślin dla ich własnego dobra". Znaleźć w nim można m.in. passus o zakazie "dekapitacji przydrożnych słoneczników bez wyraźnego powodu". Choć naukowcy wyśmiewają przepisy jako kuriozalne i oderwane od rzeczywistości, muszą ich - jako prawa - przestrzegać.

Choć trudno poważnie podchodzić do kwestii godności kartofla czy marchewki, to dyskusja o granicach ingerowania w świat roślin jest jedną z najważniejszych, jakie toczą się obecnie w świecie nauki.

I choć pewna przesada, z którą podchodzą do problemu Szwajcarzy, jest niekoniecznie potrzebna, to już zajmowanie się tematem genetycznych modyfikacji tego, co jemy, jest niezwykle istotne.