A więc premedytacja? Tak, ale i gigantyczny ładunek emocji. Emocji Lecha Kaczyńskiego, który wyraźnie złapał wiatr w żagle. Który od miesięcy prowokowany przez Tuska poczuł się po wyjeździe do Gruzji silny. Ale też emocji premiera, który został zepchnięty do defensywy. W momencie, gdy z punktu widzenia prawa raczej miał rację, ale też w chwili, gdy prezydentowi coś się wreszcie udało.
I te emocje, i natura sporu wróżą dalszy ciąg. Prezydent przechwycił ważne atrybuty władzy rządowej i nie popuści, a ekipa Tuska jest skazana na rozpaczliwy bój, żeby je odwojować. A nawet jak prezydent popuści na tym odcinku, ta bitwa przekształci się w następną.
Boje kompetencyjno-wizerunkowe między tymi dwiema postaciami mogły im przynosić korzyści, gdyby każda z nich mogła się chwilowo zatrzymać, pokokietować wolą kompromisu. Chciałbym być złym prorokiem, ale nie bardzo w to zatrzymanie wierzę. Obie postaci są na drodze do autodestrukcji, nawet jeśli dziś ich wyborcy wciąż tkwią w okopach gotowi popierać największe głupstwa.
Ten odcinek serialu skończył się zwycięstwem prezydenta. Nie tylko dlatego, że postawił na swoim, także dlatego, że ekipa Tuska pozwoliła Kaczyńskiemu odwrócić role. Prezydent z agresora stał się ofiarą. Docierał do Brukseli niczym okrwawiony stary wiarus z "Warszawianki" Wyspiańskiego. To minister Nowak z niemądrymi wypowiedziami i ministrowie Klich i Arabski blokujący prezydentowi samoloty są współtwórcami jego sukcesu. A więc tak naprawdę za sukces Kaczyńskiego odpowiada sam Tusk, co pokazuje, że traci on kontrolę na sobą i nad rozgrywką.
To nie oznacza, że tak będzie zawsze. Prezydent dowiódł już nie raz, że potrafi sobie sam zaszkodzić jak mało kto. Więc kolejne akty autodestrukcji obu głównych graczy mogą być zaproszeniem do gry dla nowych polityków i partii.
Znam argumenty o braku miejsca na scenie, o roli budżetowych pieniędzy tuczących dzisiaj głównie PO i PiS. Dwory obu pretendentów powtarzają to sobie codziennie. Ale wpuszczenie kogoś nowego jest możliwe, o ile dwaj główni aktorzy sami się o to mocno postarają - zwłaszcza przy okazji wyborów prezydenckich.
Ludzie Kaczyńskiego są przekonani, w części słusznie, że ewentualne przesunięcia na scenie to woda na ich młyn. Zarówno centrolewica spod znaku powiedzmy Włodzimierza Cimoszewicza, jak i centroprawica symbolizowana przez Rafała Dutkiewicza odbiorą głosy przede wszystkim PO. Więc wyprowadzenie Tuska z równowagi jest tego warte. Ale w tych rachubach jest słaby punkt. Wybory prezydenckie są spersonalizowane. Ktoś, kto kojarzy się głównie z awanturami, a i tak nie jest zbyt popularny, też może mieć kłopoty, nawet jeśli dziś poklepuje rywala po plecach.
Wiele razy pisałem, że PO i PiS to mimo wszystko wyższy stopień ewolucji w stosunku do liberałów i prawicowców w poprzednich wcieleniach. A teraz jakbyśmy stali w obliczu wielkiej genetycznej rewolucji. Może to tylko wrażenie, ale polska polityka po 1989 roku przyzwyczaiła nas do niespodzianek.