Samolotów rządowych jest tak mało, że walka pomiędzy premierem i prezydentem o przelot ostatnim, jaki mógł wzbić się w powietrze, stała się najbardziej malowniczym konfliktem politycznym ubiegłego roku. Wcześniej premier Leszek Miller o mało co nie zabił się, lecąc starym rządowym śmigłowcem.

Reklama

Idea taniego państwa skończyła się na pożyczaniu sobie albo podkradaniu spinaczy i środków transportu. Każde polskie ministerstwo nie musi mieć flotylli drogich aut, ale minister pożyczający limuzynę od innych służb państwowych to widok pokraczny i groteskowy.

> CO OTYM SĄDZISZ?

Ale do tańca trzeba dwojga. Prezydent zgadza się już co prawda na kupno nowych samolotów od czasu, kiedy to jemu samolot w kluczowym momencie zabrano, ale wątpliwe, by PiS było na tyle wspaniałomyślne, żeby przepuścić okazję do skrytykowania zakupu nowych aut dla ministrów. PO krytykę uprzedza i wycofuje się z wszelkich inwestycji. Proponuje tanie państwo z dykty i sznurka. Ponieważ wcześniej PO nigdy nie była wspaniałomyślna jako opozycja rządów PiS-owskich, prawica nie bywała wspaniałomyślna wobec lewicy, a lewica wobec prawicy, oszczędności na rządowych samolotach i samochodach zostały doprowadzone do absurdu, a jakakolwiek inwestycja w państwo jest trwale politycznie zablokowana.

Reklama