Mamy tysiące bohaterów, ale za słabo się jednak nimi chwalimy, a to mogłaby być metoda obrony przed takimi pomówieniami.

Ten bolesny problem ma swój początek w odległych latach, gdy zwycięscy alianci nie zaproponowali społeczeństwu zachodnich Niemiec takiego sposobu przedstawienia II wojny światowej, który by nie zmuszał ich wyłącznie do ciągłego przepraszania za zbrodnie. To oczywiście było konieczne, bo zbrodnie niemieckie są faktem i nosiły wyjątkowy charakter. Potrzebna była im jednak jakaś możliwość opłakania swoich bliskich. Chodzi o perspektywę jednostkową, rodzinną. Śmierci więźnia w Oświęcimiu i żołnierza w Stalingradzie nie należy równać, ale przyznajmy, że z punktu widzenia bliskich były podobnie bolesne.

Reklama

To wszystko doprowadziło do tego, że dziś Niemcy są zmęczeni poczuciem winy. Szukają więc takiego opowiedzenia II wojny światowej, w której będą współofiarami. Przejawem tego jest projekt budowy Centrum przeciw Wypędzeniom, także przypominanie o zbrodniach Armii Radzieckiej w Prusach Wschodnich czy Berlinie. One miały rzeczywiście miejsce, ale my przy tym wszystkim nie możemy zapominać, że to Niemcy rozpętały wojnę i próbowały narzucić siłą swoje porządki w całej Europie.

Niemcy mają prawo czcić Sophie Scholl i hrabiego Stauffenberga, ale my musimy pamiętać o tym, że mamy tysiące bohaterów, gdy Niemcy mogą pochwalić się pojedynczymi osobami. My musimy pokazać ogromną rzeszę ludzi, którzy ratowali Żydów i często bezinteresownie oddali za nich życie. Za rzadko chwalimy się naszymi bohaterami i tym, że w czasie II wojny światowej od początku do końca staliśmy po dobrej stronie.

Reklama

Mam nadzieję, że skutkiem naszej irytacji wywołanej kłamstwami z artykułu "Spiegela" będzie większa chęć pokazania najlepszych kart z naszej historii. Trzeba pamiętać, że dziś historia jest ogromnie ważnym elementem kultury masowej. Gdy będziemy milczeć o naszej historii, to tym częściej na nas będzie przerzucana odpowiedzialność za zło w dziejach.