Anna Sobańda: Czytając pana książkę można się na poważnie wystraszyć islamskiej inwazji. Czy taki był pana cel?

Marek Orzechowski: Nastraszyć nikogo oczywiście nie miałem zamiaru, ponieważ to nie jest thriller. Chciałem natomiast dostarczyć czytelnikom kilku informacji, opisać fakty, wyciągnąć z tego wnioski i zachęcić do zastanowienia się nad problemem. On może w tej chwili jeszcze Polski nie dotyczy w bezpośredni sposób, ale zjawiska, które ja opisuję w książce nie mają miejsca na kontynencie australijskim czy w Chinach, ale na terytorium Europy, 1200 – 1500 km od granic Polski.

Reklama

Podtytuł książki „Kalifat u drzwi Europy” sugeruje, że na naszym kontynencie niebawem będzie panował islamski ustrój polityczny.

Podtytuł „Kalifat u drzwi Europy” jest właściwie trochę mylący, bo kalifat już się dobrze w Europie rozgościł i być może te drzwi, to są właściwie polskie drzwi Europy. Książka dostarcza więc kilku podstawowych informacji na temat wielu niebezpiecznych zjawisk, które staną się jeszcze bardziej niebezpiecznymi, jeżeli nie będzie się o nich otwarcie mówiło. Powodowani źle pojętą polityczną poprawnością, bądź podpisywaniem się pod nurtem dobrego humanizmu, który mówi, że ludzie są z natury dobrzy i jak ich zostawimy w spokoju, to nic złego się nie wydarzy, udajemy, że tego nie widzimy. Niestety tylko my niedowidzimy, autorzy tych zjawisk nie mają zasłoniętych oczu.

Media

Dlaczego pana zdaniem islam jest zagrożeniem dla Europy?

Problem polega na tym, że islam nie jest tylko religią. W cywilizacji zachodniej każdy może wierzyć w co chce i nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji. Jednak islam jest także systemem prawnym i politycznym, który chce budować swoje własne państwo. Cóż mogłoby nas to obchodzić, jeżeli czyniłby to u siebie? Muzułmanie, niezależnie od tego, gdzie mieszkają, w Polsce, w Belgii, czy w Anglii, nie odnoszą się w lojalny sposób do struktur państw, w których żyją, ponieważ stworzone są ręką człowieka a nie boga. Poza tym tworzą odrębną, sobie tylko dostępną społeczność muzułmańską na świecie, która nazywa się Umma. I to jest dla nich najważniejsze. Nie odczuwają w gruncie rzeczy potrzeby identyfikacji z państwem, w którym się urodzili, którego obywatelstwo posiadają, a jak się radykalizują, to stanowią dla tego państwa duże zagrożenie. I odkryciem ostatnich zdarzeń, które wreszcie dociera również do polityków i wielu dziennikarz jest fakt, że ci którzy strzelają do nas na ulicach, to są nasi terroryści. Oni już nie muszą znikąd przyjeżdżać, nie muszą być eksportowani przez ugrupowania typu Al Ka'ida. Mamy na miejscu własnych terrorystów, którzy urodzili się w europejskich krajach, ale nie mają żadnego związku ze społeczeństwem, w nich wzrastają, i w nich żyją, a następnie stają się naszymi zabójcami. I o tym trzeba po prostu wiedzieć.

W swojej książce pisze pan o zawłaszczaniu przez muzułmanów przestrzeni codziennego życia. My tego w Polsce w ogóle nie doświadczamy. Czy na zachodzie Europy faktycznie jest to tak dużym problemem?

Reklama

W Polsce tego nie odczuwamy, ponieważ w Polsce nie ma dziesiątków tysięcy muzułmanów. I dlatego problem zawłaszczania przestrzeni publicznej w tym sensie nas nie dotyczy, ale to nie oznacza, że nie będzie nas dotyczył w przyszłości. Musielibyśmy się na dłuższą metę zamknąć, odseparować od reszty Europy, żeby nie przenikały do nas różne zjawiska, to oczywiście jest niemożliwe. Tak więc prędzej czy później tego typu problemy dotkną również nas. Oczywiście w polskich szkołach nie dzieje się tak, jak na zachodzie, gdzie w wielu dzielnicach dużych miast, do szkół chodzą już tylko dzieci muzułmańskie, bo inne się nie rodzą, albo rodzi się ich niewiele. I proszę sobie wyobrazić, że pani dziecko nie może zabrać do szkoły kanapki z szynką, ponieważ narusza ona religijną wrażliwość jego muzułmańskich koleżanek i kolegów.

Instytucje państwowe ulegają naciskom muzułmańskim?

Ulegają, ponieważ to są pełnoprawni obywatele Belgii, Holandii, czy Wielkiej Brytanii, a przecież państwo wszystkich swoich obywateli musi traktować tak samo, to znaczy również uwzględniać ich odrębność, jeżeli stanowi ona ich jakąś wyróżniającą cechę. Oni mają więc swoje żądania i jeżeli w jakiś dzielnicach są większością, są skuteczniejsi to potrafią uzyskać ustępstwa z naszej strony. Te bandyckie zamachy terrorystyczne służą właśnie temu, żeby nas zastraszyć, żeby wymusić na nas uległość. Mówimy wówczas, no dobrze, odpuśćmy, przecież dziecko faktycznie nie musi zabierać do szkoły kanapek z szynką. I my ustępujemy, a oni nie. Oni nie powiedzą, że jest im to obojętne. W dużych zakładach pracy, w których większość robotników to muzułmanie, stołówka podaje dla wszystkich tylko takie dania, które im odpowiadają. Podobnie jest w więzieniach a i szpitale mają swoje duże problemy.

Czy faktycznie w niektórych obszarach muzułmanie mają więcej przywilejów, czy też jest to tylko próba jakiegoś ułożenia wzajemnych relacji i pogodzenia różnic kulturowych?

Można byłoby tak ten problem widzieć, ale przecież nikt wcześniej nie zakładał, że trzeba się będzie w jakiś sprawach szczególnie godzić. Zresztą oni nie traktują tego jako przywileje. Jeżeli na przykład w Belgii czy Francji zgodzono by się na noszenie burki, to muzułmanie nie traktowaliby tego jako przywilej, dla nich to byłaby norma. To my musimy z naszej przestrzeni ustępować, dlatego widzimy to jako przywilej. Natomiast oni tak tego nie traktują.

Ponieważ islam bardzo się radykalizuje, zaczyna coraz częściej dochodzić do głosu nurt fundamentalistyczny, który nakazuje muzułmanom żyć tak, jak żył Mahomet XIV wieków wcześniej. Dlatego oni zapuszczają brody, dlatego redukują ze wszystkiego wokół siebie elementy cywilizacji, które są im niepotrzebne i dlatego nie interesują się życiem politycznym, poza kontekstem, że chcą abyśmy żyli jak oni.

A dlaczego muzułmanie żyjący na zachodzie Europy nie angażują się w politykę?

To jest dobre pytanie. Bo przecież mogliby. Jest ich 44 mln w Europie, a nie ma żadnej silnej muzułmańskiej partii. Dzieje się tak dlatego, że jeżeli spojrzymy na historię Koranu, to XIV wieków temu nie było żadnych partii politycznych, a oni przecież chcą żyć tak jak żyło się wówczas. Gdyby Allah chciał mieć partie, to by je stworzył. Chcą, żeby miejsce kobiet w społeczeństwie było takie, jak wówczas, aby na przykład wprowadzono poligamię. W naszej kulturze jest to niedopuszczalne, ale nas poligamia by nie interesowała, jeżeli forsowaliby ją na przykład w Maroku. Proszę też zauważyć, że większość imigrantów muzułmańskich, to są półanalfabeci, którzy przenoszą się z odległych regionów z ich rudymentarnym islamem z VII czy VIII wieku. Oni nie mają pojęcia o Erazmie z Rotterdamu, nie wiedzą kto to był Voltaire. My Oświecenie, Reformację i wszystko to, co przez wieki przeżyliśmy na kontynencie, mamy w genach. Oni zaś nie mają z tym nic wspólnego. Islamiści negują nasz system, ponieważ demokracja została stworzona przez człowieka, jest według nich diabelska, a oni uważają, że tylko Allah jest prawdziwym twórcą państwa.

Może to błąd społeczeństw zachodniej Europy, które przyjęły imigrantów z tak odmiennego kręgu kulturowego, ale nie zrobiły nic, by pomóc im zasymilować się z naszym społeczeństwem?

To jest właśnie ten odwieczny zarzut, że to my ciągle jesteśmy odpowiedzialni, bo im czegoś nie ułatwiliśmy i lekceważyliśmy różnice kulturowe. Dlaczego mielibyśmy ich asymilować? Asymilacja to jest właściwie całkowita rezygnacja z tego, kim ja jestem. System demokratyczny zaś jest pomyślany tak, by każdemu stworzyć tę samą szansę. Wierzyliśmy w to, że jest on na tyle silny i sprawny, że każdy w niego wpłynie, wejdzie, odnajdzie się w nim, a po jakimś czasie się zaaklimatyzuje i będzie wartością dodatnią dla tego społeczeństwa. Społeczeństwo miało narzędzia i możliwości, czekało, mówiło: proszę, wejdźcie, podejmijcie ten wysiłek ze swojej strony. Więc jeżeli mówimy o błędach to byłaby nim z całą pewnością naiwna wiara, że to się samo z siebie ułoży, że tamta strona myśli podobnie jak my. Ale oni nie weszli, bo ich to nie interesuje, oni należą do wielkiej muzułmańskiej społeczności, która jest nad nami. Żeby żyć z nami nie muszą partycypować w naszym życiu, a jednocześnie nie pozwalają nam wejść w ich własne.

A może pozwalają, tylko my nie chcemy?

To olbrzymi wysiłek. Oczywiście, że nie pozwalają, dopóki nie jesteśmy jednymi z nich. Nie możemy przecież zobaczyć, co się dzieje w meczecie, o czym się opowiada w szkołach koranicznych, to jest dla ludzi z zewnątrz zamknięte, nawet dla władz. Wszyscy się dzisiaj domyślają, że imamowie mówią tam niepokojące rzeczy, ale żeby się o tym przekonać, trzeba byłoby znać wszystkie dialekty arabskie. Imamów bowiem przywozi się z Arabii Saudyjskiej, która to wszystko opłaca. Oni nie mają pojęcia jak wygląda Francja, czy Belgia, ich historia, tradycje, mówią tylko po arabsku. Islam jest bowiem religią, która tylko w języku arabskim zachowuje swoją ważność. I takie piękne socjologiczne tezy i teorie dobrych ludzi, wielkich humanistów, którzy mówili, że sama obecność muzułmanów wzbogaca nas, naszą kulturę i religię, to w konfrontacji z rzeczywistością tylko frazesy. To jest według mnie niemożliwe, bo to są dwa równoległe światy, oni są dla nas niedostępni. Zresztą dokonując ekspansji u nas, wcale nie chcą nas zauroczyć. W myśl Koranu, wszyscy ludzie, którzy urodzili się na świecie podlegają islamowi, niezależnie od tego, w co wierzą. Każda inna wiara jest błędna, islam jest ostatnią pieczęcią wszystkich religii i my dla własnego dobra - jako niewierni, powinniśmy przyjąć tę wiarę. Dobrze pojęte zetknięcie kultur faktycznie je wzbogaca, pod warunkiem, że do niego dochodzi. Ale ich to nie interesuje. Ich interesuje nasza przestrzeń i my, którzy powinniśmy im ulec.

>>>Czytaj także: Zamach na szyicki meczet w Kuwejcie. Rośnie liczba ofiar

O Polakach emigrujących za granicę mówi się podobnie, że nie chcą asymilować się z danym społeczeństwem, a czasami potrafią żyć w nim przez lata i nie znać języka, jaki w danym kraju obowiązuje.

Jeżeli chodzi o polskich imigrantów, to ma pani rację, takie zjawisko występuje. Nas ratuje jednak to, że jesteśmy z podobnego kręgu kulturowego, więc mamy swoje cywilizacyjne nawyki, i ta nasza polska odrębność, nazwijmy ją tak, aż tak się nie rzuca w oczy. Natomiast co Polacy zrobią ze swoją obecnością w innych krajach, to jest bardzo interesujący problem. Za muzułmanami idą imamowie, a za Polakami polscy księża. Weźmy taką Islandię. Jest to kraj, który nigdy nie doświadczył katolicyzmu, ale teraz mieszkają tam dziesiątki tysięcy Polaków i oczywiście przyszli oni ze swoim katolicyzmem. Interesujące, jak to się dalej potoczy. Może Islandia przejdzie na katolicyzm? To bardzo ciekawe.

Czyli jednak podobieństwa są.

Gdyby Polacy stanowiąc większość zaczęli wymuszać na Islandczykach zmianę religii, stosowaliby szantaże, byłoby to niebezpieczne i państwo musiałoby jakoś zareagować. Dopóki religię traktuje się jako sprawę prywatną i wiara nie przekłada się na żadną rewolucję zmian systemowych, to państwo się tym nie interesuje. Problem islamu polega na tym, że to nie jest tylko religia. To jest również system prawny i polityczny, wszyscy podlegamy szariatowi, czy nam się to podoba czy nie. Tego typu zjawiska naruszają substancję porządku w państwie, są drastyczne i nie daj Boże żeby zwyciężyły.

Mówi pan o tym, że w przeciwieństwie do innych religii, islam to także system polityczny. Ale chrześcijaństwo również próbuje wpływać na politykę i system państwa, czego najlepszy przykład mamy w Polsce.

Ależ oczywiście, że tak, to jest bardzo widoczne. Takie zjawiska w Polsce występują i sami Polacy muszą się uporać z tym problemem. Ale dlaczego islam stanowi duże zagrożenie dla porządku publicznego Francji? Ponieważ przez 200 lat trwał tam proces laicyzacji i Kościół został zupełnie wyeliminowany ze struktur państwa. Francuzi nie są antyreligijni, ich państwo jest antyklerykalne, a to są dwie różne rzeczy. I teraz pojawia się we Francji ekspansywny islam, który chce wniknąć we wszystkie aspekty funkcjonowania państwa. Na zachodzie w przestrzeni publicznej nie ma wymieszania władz państwowych z hierarchami kościelnymi, coś takiego nie występuje. Proboszcz we Francji nie wyświęca chodników czy policyjnych wozów. To nie znaczy, że tam ludzie nie wierzą w Boga. Po prostu w Polsce ludzie wierzą w Kościół.

Spotkałam się z takim argumentem, że to właśnie ta laickość zachodniej Europy sprawiła, że islam się tam tak rozprzestrzenia, że muzułmanie wypełniają lukę, która powstała po wyeliminowaniu religii i Kościoła ze wszystkich aspektów funkcjonowania państwa.

Też spotkałem się z tym argumentem. Przykład islamu, ale także fundamentalizmu katolickiego dokładnie to ilustruje. Otóż w przestrzeni publicznej nie ma miejsca na religię ponieważ inaczej musi być takie samo miejsce dla wszystkich wyznań. A religie są o siebie zazdrosne. Jeżeli religia wciska się w życie publiczne, to zawsze kończy się to katastrofą. Spośród światowych wojen i konfliktów, prawie wszystkie miały podłoże religijne. Zawsze ludzie się ze sobą bili o swojego Boga i to jest przyczyna wielu nieszczęść. To pokazuje też przykład Państwa Islamskiego, które na razie islamizuje sam islam, oczywiście w imię Allaha.
Jednym z największych osiągnięć cywilizacji zachodniej jest, że miała siłę odejść od transcendencji w życiu publicznym. Transcendencja, mistycyzm nie ma nic do szukania w życiu publicznym, bo tu trzeba podejmować decyzje rozsądne, dobrze przemyślane i przewidujące skutki. Religia zaś, jaka by nie była, zaciemnia obraz, ponieważ pozwala człowiekowi odwoływać się do siły wyższej, która w razie czego załatwi za niego wszystkie problemy. A przecież w życiu tak to nie wygląda.

To nie jest jednak tak, że na zachodzie Kościół się wycofał, powstała luka i teraz wchodzi tam islam. Przecież nie chodzi o to, że w Belgii czy we Francji nie ma procesji kościelnych na ulicach. Państwa na zachodzie mają wystarczające instrumenty w ręku, żeby skorygować rozwój, kodeksy są takie same dla wszystkich. Tylko problem polega na tym, że religia, a konkretnie islam wciska się w sferę publiczną. Należy też dodać reakcje na zjawiska globalizacji w świecie. Globalizacja jest trudnym procesem. Przesunięte zostały płyty tektoniczne w wielu miejscach, chaos z jakim mamy od czynienia w niektórych miejscach, jest tego efektem. Ale tu nie chodzi o to, że mamy do czynienia z upadkiem wartości. Po prostu na skutek tego co się wydarzyło w ciągu ostatnich 25 lat świat się pozycjonuje na nowo. Globalizacja jest wyzwaniem na wielu frontach. Nie każdy sobie z tym radzi i tutaj bardzo chętnie wciska się właśnie religia, która podpowiada bardzo proste formułki i rozwiązania.

Dlaczego muzułmanie nie osiedlą się w Polsce?

My jesteśmy dla nich mało interesujący. Przecież sami Polacy przenoszą się na zachód. Nie jesteśmy chyba w wystarczającym stopniu zdefiniowani, nawet dla samych siebie. Panuje u nas cynizm i szyderstwo. Polska nie jest interesującym krajem, w przeciwnym razie już dawno mieszkałoby tu milion imigrantów. Ponadto, wśród przemieszczających się po naszym kontynencie migrantów panuje opinia, że Polska jest rasistowskim krajem, więc póki co omijają nas szerokim łukiem

Czy pana zdaniem Polska powinna przyjąć imigrantów z Syrii? Pojawiają się bowiem głosy, że wśród tych, którzy deklarują, że są chrześcijanami, mogą być muzułmanie.

Oczywiście, że tak. Nie będę przytaczał argumentu, że jesteśmy w pewnej wspólnocie i tak jak korzystamy ze wsparcia, tak powinniśmy też ponosić wspólnie pewne ciężary. Ale jest inny o wiele ważniejszy argument. Przez ostatnie 250 lat Polacy szukali domu na zachodzie i byli przyjmowani. Ilu Polaków wyjechało po wojnie, ilu komunizm wygonił z kraju? Nikt przed nimi granic nie zamknął i teraz jest szansa na to, by choć trochę wyrównać rachunki. Tak więc przyjęcie jakiejś grupy 2 czy 3 tysięcy uchodźców, którzy są w dramatycznie trudnej sytuacji, są ofiarami wojny i barbarzyństwa, to dla tak dużego europejskiego państwa, jakim jest Polska, nawet nie jest obowiązek, to jest po prostu kwestia przyzwoitości.

A na ten argument o ukrytych muzułmanach – raczej miała pani na myśli groźnych islamistów, a nie prostych wyznawców islamu - odpowiem, że swego czasu na zachodzie nie łamano sobie głów pytaniem, czy wśród powojennych emigrantów z Polski mogli być ukryci agenci KGB czy SB.

A co pan sądzi o tej teorii, która mówi, że z islam jest obecnie w miejscu, w którym chrześcijaństwo było kilka wieków temu?

To jest takie PRowskie tłumaczenie dziennikarzy, będących na usługach islamistów. Owszem, cyfry się zgadzają, bo w XIV wieku w chrześcijaństwie faktycznie było groźnie, palono ludzi na stosach i nawracano mieczem. Tylko że to nie była prawdziwa natura religii chrześcijańskiej, to było ordynarne wynaturzenie. Bo Jezus powiedział idźcie i nauczajcie, a nie idźcie i zabijajcie. To jest różnica. Tylko że od XIV wieku przeżyliśmy Reformację, Oświecenie, zakochaliśmy się w Romantyzmie, wynaleźliśmy maszynę parową, wiele rzeczy się wydarzyło. Z wszystkich tych rzeczy wyznawcy islamu mogli świetnie skorzystać, poczytać, rozszerzyć swoją wiedzę włączając się w ten cywilizacyjny nurt. Jeżeli ktoś mówi, że islam jest dziś na tym etapie, na którym w XIV weku był katolicyzm, to by oznaczało że musimy czekać jeszcze 600 lat aż się naprawi, skoryguje swoje postępowanie, stanie się łagodny, ale przecież tyle czasu nie mamy. Zresztą jak tak dalej pójdzie, reformacja w islamie nie będzie potrzebna, ponieważ wszyscy będziemy już jego wyznawcami.

>>>Czytaj także: Krwawy zamach terrorystyczny w Tunezji. Turyści zaatakowani na plaży

Czyli pana zdaniem nie jest możliwe, żeby islam w Europie koegzystował z naszą kulturą w zgodzie?

To zależy od islamu, nie od nas. A tu jestem sceptykiem. Dotychczas nie bardzo chciał, stracił czas, i to już jest nie do odrobienia. W Holandii mieszkają dziesiątki tysięcy Algierczyków czy Marokańczyków z odległej, pustyni, gdzie funkcjonują rudymentarne formy już nie tylko islamu, ale i życia. I oni są teraz w Holandii, ale nie wiedzą, kto to był Rembrandt, Erazm z Rotterdamu, czy Spinoza, ich to nie interesuje. Jak oni mają uczestniczyć w europejskim życiu? Swoich wielkich malarzy zaś nie mają. To są dwie zupełnie niekompatybilne kultury i nie wierzę w to, że da się to tak pogodzić, żebyśmy mogli żyć w zgodnym przenikaniu. Islam uważa, że my wypowiedzieliśmy mu kilkaset lat temu wojnę. Mahomet to nie był Jezus, który nauczał o pokoju. Mahomet to był wódz z mieczem w ręku, który ścinał głowy. To obowiązuje do dzisiaj i islam, który czuje się poniżony, czuje się w defensywie, jest gotowy do ataku i chce odzyskać pozycję. I to jest cała jego ideologia. Islam najbardziej fundamentalistyczny, który obecnie dominuje mówi, że aby odzyskać pozycję musi wrócić do swoich korzeni, musi być takim, jak żył i praktykował Mahomet. A o modernistycznych myślicielach islamskich nie ma co mówić, bo takich po prostu nie ma.

Jakie w takim razie jest pana zdaniem rozwiązanie tej sytuacji?

Trzeba sobie zdawać sprawę z tego co się dzieje. Najważniejszym odkryciem ostatniego czasu jest to, że niepotrzebni są nam islamiści z zewnątrz, ponieważ mamy islamistów u siebie, w Europie. Oni mają nasze paszporty i to oni dokonują na nas zamachów. Morderca Theo Van Gogha był normalnym nastolatkiem, pił piwo, palił jointy. Dopiero później poszedł w stronę religii, zradykalizował się i walczył o przebudowę kamienic w swojej dzielnicy w taki sposób, aby kobiety miały oddzielne wejścia od mężczyzn. Władze uległy, bo uznały, że islamiści powinni sobie mieszkać jak chcą. Ale czy to jest normalne, żeby w XXI wieku w centrum Europy wprowadzać segregację? Konstytucja przecież na to nie pozwala.

Gdyby to byli przybysze z zewnątrz, łatwiej byłoby nam się przed tym bronić. Ale to są nasi obywatele, z naszymi paszportami, z europejskimi adresami i to oni zaczynają nam robić krzywdę. W związku z tym, trzeba najpierw to wiedzieć, problem zdefiniować, wyciągnąć wnioski i zadbać o jakiś sposób ułożenia sobie życia. Ale nie na tym to będzie polegało, że zaczniemy być bardzo fundamentalistyczni, że na przykład wszyscy w Belgii zaczną chodzić do kościoła. Bo co Kościół może dzisiaj ludziom powiedzieć, żeby obronić ich przed islamem? Nic.

Kościół nas nie obroni, czyli co nas może obronić?

Nie powinniśmy ustępować dla świętego spokoju. Powinniśmy dotrzeć do tych muzułmanów, którzy gotowi są do kooperacji i zdobyć ich do walki z fundamentalizmem. Uspokojenie sytuacji leży także w ich własnym interesie. Oni wiedzą lepiej od nas, skąd płynie zagrożenie, musimy mieć w nich sojuszników.

I przede wszystkim wszelkimi sposobami musimy bronić naszych świeckich państw i ich instytucji. I wbić w głowę naszym muzułmańskim współmieszkańcom, że wiara jest osobistą sprawą człowieka a nie państwa w którym żyją i że państwo nie może realizować ich religijnych postulatów.

Czy w Belgii, w której pan mieszka na co dzień, można mówić o islamofobii?

Przeciętni mieszkańcy Belgii nie są islamofobami. Widzą problem, są bezradni, martwią się, a zamachy wpływają na to, że się boją. Każdy się boi zamachów. Na lotnisku w Brukseli często zdarzają się podwyższone alarmy, to wzmaga w ludziach lęk. Po zamachu w wydawnictwie „Charlie Hebdo” wyprowadzono wojsko na ulicę i ono do tej pory tam jest. Pilnuje z karabinami wielu obiektów. Czy to jest normalne? Jest pokój, nie ma wojny, a wojsko jest na ulicach, dla naszego bezpieczeństwa. Dlatego tak ważnym jest, żeby o tym mówić. W swojej książce cytuję Alberta Camus „kto rzeczy nie nazywa po imieniu, przyczynia się do nieszczęścia świata”.

Wiemy, jak islam reaguje na wszelką krytykę. Nie obawia się pan jak zostanie przyjęta pana książka?

Przytaczam w książce zjawiska, których nie jestem autorem. Opisuję zdarzenia, za które nie ponoszę odpowiedzialności. Należę do tych, w których wymierzone jest ostrze islamizacji. To nie ja prowokuję kogokolwiek w miejscach publicznych. Jestem dziennikarzem i to jest moja relacja ze świata w którym żyję. Islam nie jest moją przestrzenią, nie interesuje mnie prywatnie, co Allah mówi do swoich wyznawców i bardzo proszę islam, aby nie interesował się mną. Ale skoro to robi, nie mogę odwracać głowy.

Marek Orzechowski - polski dziennikarz, pisarz, publicysta, wieloletni korespondent telewizji z Brukseli i Bonn. W swoim dorobku ma wywiady z czołowymi politykami Europy, komentarze, artykuły i reportaże, między innymi z wojny na Bałkanach. Jest autorem książek "Belgijska melancholia", "Holandia" i "Zdarzyło się w Berlinie". W swoim najnowszym dziele, zatytułowanym "Mój sąsiad islamista" opisuje zjawiska, których jako mieszkaniec Belgii, jest naocznym obserwatorem.