"Jeśli zatrzymacie Lipca przed wyborami, mimo zakazu, to was puknę" - miała powiedzieć, według informatora dziennika.pl, szefowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie śledczemu prowadzącemu sprawę korupcji w Ministerstwie Sportu. Było to sześć dni przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku. Zdaniem naszego informatora, zakaz Elżbieta Janicka wydała po konsultacjach z wysoko postawionymi politykami PiS.

Reklama

Posłowie z komisji śledczej do spraw nacisków zażądali wyjaśnień od byłej szefowej warszawskiej prokuratury. Ale Elżbieta Janicka nie ma sobie nic do zarzucenia. Obraca wszystko w żart. "Powiedziałam, że puknę ich w głowę, jeśli nie będą mnie informować" - tłumaczy się.

Jej zdaniem nie było żadnych nacisków w prokuraturze okręgowej. "Nie przypominam sobie sytuacji, w której miałam zakazać przekazania protokołu z przesłuchania byłego ministra sportu prokuratorom Ryszardowi Pęgalowi i Marzenie Kowalskiej" - przekonuje Elżbieta Janicka.

Nie szczędzi za to gorzkich słów pod adresem... dziennikarzy. Poskarżyła się, że po artykule o rzekomym wstrzymaniu przez nią aresztowania ministra sportu Tomasza Lipca dziewięciu prokuratorów zrezygnowało z pracy. Twierdzi, że niekorzystny dla niej artykuł powstał pod wpływem spisku. "Żaden z dziennikarzy do mnie nawet nie zadzwonił" - mówiła.

Reklama

"Nie interesują nas pani kontakty z mediami" - uciął Jan Widacki z Lewicy.

Elokwentna prokurator

Sposób, w jaki Elżbieta Janicka odpowiadała na pytania zaskakiwał posłów. "Prokuratura okręgowa nie jest na Marsie, a na Wenus nie jest apelacyjna" - mówiła na przykład, poetycko tłumacząc, że nie powinno być problemów w przepływie informacji między różnymi prokuratorami.

Kiedy Sebastian Karpiniuk z PO pytał o to, jakie jej zdaniem było podłoże buntu śledczych, który skończył się odejściem dziewięciorga z nich, prokurator odpowiedziała krótko - "zielony gabinet". "Czyli względy estetyczne?" - zdziwił się poseł. "Nie. Stanowisko" - uściśliła. I wyjaśniła, że tak nazywano jej biuro w prokuraturze.