- Francja, w której centrale związkowe organizują protesty przeciw reformie prawa pracy (skądinąd obliczonej na zmniejszenie bezrobocia i poprawę konkurencyjności gospodarki), przechodzi największy kryzys społeczny od kilku dekad – zgodnie oceniają media w Europie. Prasa francuska, zwłaszcza ta przyjazna konserwatywnej opozycji, pisze – jak "Le Figaro" – o "kompletnej degeneracji" państwa, "w którym można atakować samochody policji (…), w którym reakcyjny związek zawodowy wyznający ideologię marksistowską może unieruchomić pociągi, metro, porty, lotniska i rafinerie, w którym manifestacje mogą przeradzać się w regularne bitwy".

Reklama

CGT, centrala związkowa, o której pisze "Le Figaro", zdołała ponadto zainicjować w środę strajki w 16 spośród 19 elektrowni atomowych i dorywcze przerywanie dostaw prądu do budynków rządowych oraz siedziby Medef, stowarzyszenia francuskich pracodawców.

I chociaż protesty mogą doprowadzić do poważnych perturbacji podczas Euro 2016, przynieść kolosalne straty sektorowi turystycznemu i wreszcie utrudnić Francuzom wyjazdy na wakacje, to według sondażu, jaki opublikował w czwartek "Le Figaro", strajki popiera nadal 45 proc. respondentów, a sprzeciwia się im 55 proc. Co więcej, ustawa o reformie prawa pracy, którą rząd usiłuje przeforsować przy użyciu nadzwyczajnych procedur, jest atakowana również przez lewicowe skrzydło rządzącej Partii Socjalistycznej, nazywane od kilku lat Frondą.

Reklama

Główne założenia ustawy to zachowanie 35-godzinnego tygodnia pracy, ale z możliwością uzgadniania ze związkami zawodowymi okresowych zmian tego limitu, zwiększenie możliwości redukcji płac, ułatwienia dotyczące zwalniania pracowników, co ma zachęcić firmy do zwiększania zatrudnienia, czemu są one obecnie niechętne z obawy przed brakiem możliwości restrukturyzacji zatrudnienie w sytuacjach kryzysowych. Centrale związkowe oprotestowują wszystkie te postulaty, a szef największej z nich CGT Philippe Martinez proponuje wręcz 32-godzinny tydzień pracy.

Martinez, który objął stanowisko w CGT 15 miesięcy temu, zatrząsnął po prostu Francją; na wezwanie jego centrali zastrajkowały rafinerie, paraliżując dostawy paliwa w takim stopniu, że rząd musiał uruchomić rezerwy strategiczne i zwiększyć import. A gdy prasa odmówiła opublikowania komunikatu Martineza, jego związkowcy zablokowali 26 maja druk i dystrybucję wszystkich ważniejszych dzienników, poza związanym niegdyś z komunistami „L’Humanite”. Inspirowane przez CGT oraz inne centrale protesty przeradzają się w zamieszki, a świat obiegło nagranie wideo, na którym manifestanci rozbijają szyby samochodu policyjnego i wrzucają do niego koktajl Mołotowa, chociaż w środku są jeszcze policjanci.

Bez przyzwolenia
Reklama

We Francji rośnie jednak bezrobocie, gospodarka traci konkurencyjność, a prawo pracy jest nieelastyczne. Rząd forsuje reformy, ale - jak dowodzi skala protestów - nie ma na nie społecznego przyzwolenia. Tymczasem – jak pisze „L’Express” – "paraliżujące kraj strajki grożą załamaniem ożywienia gospodarczego i pogrążeniem w kryzysie całej strefy euro".

- Francja wygląda jak "kraj, który znalazł się na krawędzi ludowej rewolty", co, zważywszy na frondę w szeregach rządzących socjalistów, grozi obaleniem rządu i wojną o władzę w partii podzielonej na radykalną lewicę i proreformatorskie centrum – pisze "Economist". To reformatorskie, liberalne centrum uosabiają premier Manuel Valls i minister gospodarki Emmanuel Macron. Jednak poparcie dla ich polityki, jak i dla prezydenta Francois Hollande’a oscyluje wokół 20 proc.

"Economist" już w 2012 roku porównał sytuację gospodarczą Francji do "bomby z opóźnionym zapłonem w centrum Europy", zwracając uwagę na to, że koszty pracownicze pochłaniają dwie trzecie zysków francuskich firm.

Gdy rząd postanowił wówczas wdrożyć reformy zwane "paktem na rzecz konkurencyjności", mające uelastycznić rynek pracy, wprowadzić ulgi finansowe dla przedsiębiorstw i oszczędności budżetowe, demonstracja sił związkowców była imponująca, a w parlamencie po raz pierwszy skrzyknęła się lewicowa fronda.

Tymczasem szczególnie wysokie koszty, jakie ponoszą pracodawcy sprawiły, że w ciągu ostatniej dekady we francuskim przemyśle zniknęło 750 tys. miejsc pracy.

- Reformy we Francji są tym trudniejsze, że niektóre osłony socjalne uznawane są tam za "święte krowy" – pisał podczas poprzedniej rundy strajków "L'Express", przypominając, że z prób zredukowania zasiłków rodzinnych oraz dla bezrobotnych wycofał się również poprzedni, prawicowy rząd. Francja ma bowiem „szczególnie silną tradycję protestów społecznych" – jak wyjaśnia ekspert ds. przemysłu Thibaut De Jaegher.

Na skraju rewolucji?

Znany pisarz, polityk i naukowiec Jacques Attali ostrzegł w wydanej w 2013 roku książce „Urgences francaises” ("Pilne sprawy Francji"), że ze względu na kondycję gospodarczą, jak i społeczny opór wobec wszelkich reform, kraj stoi na skraju załamania, a być może i rewolucji.

- Francja rozwija się wyłącznie poprzez rewolucje. Reformy następują tu po rewolucjach i kontrrewolucjach - pisze Attali, który uważa, że spokojne, racjonalne naprawianie państwa po prostu nie leży w mentalności Francuzów.

Zdaniem Attalego Francja stacza się właśnie w przepaść, a winę za to ponoszą nie tylko związkowcy i ogólnie przyjaźni im Francuzi, ale też kolejne rządy, które od blisko 30 lat nie zdołały dostosować kraju do wymogów współczesności i globalizacji. - Każda większość (parlamentarna) zadowala się tym, by zwiększając wydatki publiczne i zmniejszając podatki, nie narzucać swym wyborcom kosztów ewolucji całego świata - ocenia Attali.

Filozof i publicysta Guy Sorman pisze w książce "Ekonomia nie kłamie", że kosztowny model francuskiego państwa, z gwarancjami zatrudnienia i osłonami socjalnymi, jest już nie do utrzymania. Na domiar złego francuska gospodarka jest coraz mniej konkurencyjna, bo od lat 80., gdy Brytyjczycy i Amerykanie wydłużyli czas pracy, Francuzi postanowili mniej pracować - pisze znany z liberalnych poglądów autor.

Jeśli jednak nie nastąpią głębokie zmiany gospodarcze we Francji, w tym reforma prawa pracy, „we Francji dojdzie wkrótce do nowych wstrząsów rewolucyjnych, a potem do kontrrewolucji” – konkluduje Attali.

Problem w tym, że – jak pisze hiszpański „El Pais” – kraje europejskie, które przeszły bolesne reformy, tracą cierpliwość do Francji i jej „ulicznych teatrów”, a załamanie francuskiej gospodarki odbije się na Europie, a przynajmniej na strefie euro.