Dwaj rozmówcy Sky News, posługujący się pseudonimami – Aleksander i Dmitrij – przyznali, że zostali zrekrutowani przez tajemniczą firmę Wagner, przeszkoleni i przerzuceni na linię frontu do Syrii. Dmitrij walczył z oddziałem liczącym około 900 najemników, Aleksander miał ze sobą 564 ludzi.

Reklama

Od ubiegłego roku w mediach pojawiały się doniesienia o tym, że takie prywatne armie Kremla działają w Syrii i że brały też udział w innych operacjach. Wprawdzie są one w Rosji nielegalne, ale przepisy łatwo jest ominąć.

Zarejestrowana w Hongkongu firma Korpus Słowiański, która oferując pensje stanowiące równowartość 5 tys. dolarów, zrekrutowała blisko 300 najemników i wysłała ich do Syrii. Oficjalnie nie ma ona nic wspólnego z Kremlem. Mało tego, gdy "żołnierze" Korpusu przylecieli z Syrii do Moskwy, zostali aresztowani. Francuski dziennik "Le Figaro" twierdzi jednak, że w Rosji nie można zmontować quasi-wojskowej ekspedycji do Syrii, w którą zaangażowane jest kilkaset osób, bez wiedzy i aprobaty Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB).

Według rozmówców Sky News, rekruci Wagnera walczyli za równowartość 3 tys. funtów miesięcznie. Nazwa firmy to zarazem pseudonim jej szefa, Nikołaja Utkina, byłego oficera wywiadu wojskowego, który uczestniczył w misjach podczas kilku konfliktów od rozpadu ZSRR w 1991 roku.

Shutterstock

Misja ludzi zrekrutowanych przez Korpus Słowiański miała polegać na ochronie pól naftowych; okazała się jednak regularną walką z dżihadystami, toteż najemnicy nie wytrzymali konfrontacji i uciekli. Ich porażka stała się tajemnicą poliszynela, więc najemni żołnierze zostali widowiskowo aresztowani, by oszczędzić Kremlowi kłopotu i wstydu, jakim byłoby skojarzenie z Korpusem Słowiańskim - napisał magazyn "Foreign Policy", który stawia taką samą tezę jak "Le Figaro": prywatne armie kontrolowane są przez FSB i stanowią narzędzie polityki Kremla.

Zleceniodawcą Korpusu Słowiańskiego była jedna z największych rosyjskich firm najemniczych "Moran Security Group" (oferująca - jak podaje na swoich stronach internetowych - usługi ochroniarskie i konsultingowe), której szefem jest Wiaczesław Kałasznikow, oficer rezerwy FSB. "Trudno zatem uwierzyć, że grupa działała bez wiedzy Moskwy" - pisze "Le Figaro".

Reklama

Według Sky News najemnicy Wagnera mieli przechodzić intensywne szkolenie w bazie rosyjskich sił specjalnych w Mołkino, w Kraju Krasnodarskim, na południu Rosji. Byli wśród nich byli żołnierze, ale zdarzali się rekruci, którzy nigdy wcześniej nie mieli w ręku broni. Aleksander mówi, że ci ostatni stawali się po prostu „zwykłym mięsem armatnim”; dowódcy wysyłali ich „na misje samobójcze”, które miały ułatwić zadanie siłom wiernym prezydentowi Syrii Baszarowi el-Asadowi – czytamy na stronach Sky News.

Ekspert od rosyjskich sił bezpieczeństwa, profesor Mark Galeotti z Uniwersytetu Nowego Jorku, którego opinię przytacza "Huffington Post", mówi, że nawet termin "'najemnik' to przykrywka dla rosyjskich żołnierzy bądź szpiegów, tak jak 'rosyjscy inżynierowie' pracujący przy syryjskich systemach przeciwlotniczych, to wojskowi".

Armie najemników, to - według "Le Figaro" - nowy instrument polityki zagranicznej Kremla, który stara się zacierać ślady po ich operacjach. Ale zwłaszcza tam, gdzie Rosjanie giną lub są pojmani, konspiracja się sypie: tak było na Ukrainie, w Libii, gdzie najemnicy walczyli po stronie sił Muammara Kadafiego, i w Syrii. Sądząc po tym, gdzie rozlokowywani są najemnicy, jednym z „dyplomatycznych priorytetów Rosji jest Afryka" - pisze francuski dziennik. Zauważa przy tym, że w wielu afrykańskich krajach operacje rosyjskich firm najemniczych najłatwiej jest ukryć.

Zdaniem Galeottiego "żołnierze" takich firm nadal walczą w Syrii po stronie wspieranego przez Moskwę Asada. Będzie to miało "bardzo znaczący wpływ na przebieg negocjacji pokojowych, w których uczestniczy Rosja", a które mają zakończyć syryjski konflikt. Moskwa po prostu upewnia się, że zanim rozpoczną się kolejne rozmowy pokojowe chwiejący się wcześniej reżim Asada umocni się i "znajdzie się w lepszej pozycji negocjacyjnej po serii taktycznych zwycięstw na polu walki" - pisze "Huffington Post".

Sky News cytuje na swych stronach internetowych rosyjskiego niezależnego analityka wojskowego Pawła Felgenhauera, który uważa, że posługiwanie się prywatnymi armiami to element strategii wojen hybrydowych prowadzonych przez Moskwę.

„Takie grupy 'wolontariuszy' (jak Wagner) pojawiają się w różnych strefach konfliktu (…). A więc najpierw na Krymie, potem w Donbasie, teraz w Syrii” – wyjaśnia Felgenhauer.

Już w grudniu 2015 roku "Wall Street Journal" informował, że na zachodzie Syrii zginęło dziewięciu Rosjan, którzy byli najemnikami grupy Wagnera. Jak komentował wówczas "WSJ", Rosja wykorzystywała najemników do "quasi-wojskowych zadań", by uniknąć zarówno politycznych konsekwencji, które wiązałyby się z wykorzystaniem regularnych sił, jak i problemów związanych ze śmiercią rosyjskich żołnierzy za granicą.

Według źródła zbliżonego do rosyjskiego ministerstwa obrony, na które powołał się „WSJ", grupa Wagnera w Syrii liczyła ok. 1000 najemników, którzy - w przeciwieństwie do lekko uzbrojonych funkcjonariuszy zachodnich firm najemniczych - mieli na wyposażeniu czołgi T-90 i granatniki. Rozmówcy Sky News mówią o znacznie bogatszym uzbrojeniu, włącznie z ciężką artylerią.

Według "The Moscow Times" firmy najemnicze w Rosji funkcjonuję w szarej strefie, bardzo często jako "ochrona przed terrorystami", firmy konsultingowe, specjaliści od rozminowywania terenów i ochrona statków handlowych. Aspirują jednak do takiej pozycji, jaką w USA zyskała firma Blackwater, znana obecnie jako Academi - chcą być w pełni legalne i zarabiać krocie na prywatnych i państwowych kontraktach.

Według Sky News, która swój dokument o rosyjskich najemnikach wyemitowała w minioną środę, w Syrii zginęło między 500 a 600 osób. Oficjalne dane mówią o 19 Rosjanach. Kreml otacza kwestie ofiar całkowitą tajemnicą – zauważają Dmitrij i Aleksander. Ślady są zacierane, ”ciała kremowane, podczas gdy w papierach pojawia się informacja o zaginionych”. Czasem - zgodnie z oficjalną wersją - „żołnierze” zginęli w Donbasie, albo w „wypadku samochodowym”.

Nikt nigdy się o nich nie dowie… I to jest najbardziej przerażające – mówi Dmitrij.