Ostatnie święta to była ostatnia okazja do większych zakupów. Od miesiąca trwa paniczne zaciskanie pasa. Amerykanie zaczynają odmawiać sobie kolejnych przyjemności i nadprogramowych wydatków. Szukają sposobu na to, by w ich portfelach zostało o tych kilka dolarów więcej.

Reklama

Starbucks, legendarna sieć kawiarni, która przez lata była jednym z symbolów gospodarczej prężności USA, już poczuł skutki kryzysu. "Od dłuższego czasu odnotowujemy straty" - mówi nam Melissa Gratz, menedżerka w lokalnej kawiarni tej sieci w New Haven. "Zastanawiamy się nad oszczędnościami w wydatkach na produkty, ale w ten sposób stworzylibyśmy błędne koło: np. mleko drożeje z dnia na dzień, a przecież sukces naszej kawy opiera się na mleku. To się skończy zamknięciem części lokali" - przewiduje.

Gratz wylicza kolejnych zwolnionych ze Starbucksa: ludzie od marketingu, pracownicy kawiarni, projektanci od wystroju wnętrz. Podobna fala zwolnień ogarnia kolejne branże. Wielkim poszkodowanym są choćby specjaliści od reklamy. Mimo że ubiegły rok przyniósł zarówno olimpiadę, jak i wybory prezydenckie, wydatki na reklamę na rynku amerykańskim spadły o dobrych kilka procent. Kolejne koncerny proszą obsługujące je agencje o obniżenie cen za usługi.

Ludzie zaczynają szukać sposobów jak wyjść z kryzysu obronną ręką. Ożywia się internet, gdzie znaczna część niewielkich firm przenosi się z handlem. Choćby Eli Mechlovitz i sklep z glazurą i płytkami ceramicznymi. "Ludzie zawsze chcą przerobić sobie kuchnię" - peroruje Mechlovitz. - "Ale w czasie kryzysu nie są skłonni wydawać dużych pieniędzy w zwykłym sklepie. Szukają więc okazji w internecie" - twierdzi. Dla Mechlovitz ma naprawdę atrakcyjną ofertę: 50-procentowe rabaty na część asortymentu.

Reklama

Nie wiadomo jednak, czy sieć uratuje amerykański drobny biznes. Nie ma jednak wątpliwości, że są tacy, którzy chcieliby kryzys przekuć w sukces. A przynajmniej trochę na nim zarobić. "Jest taki agent od nieruchomości w północnej Wirginii" - opowiadał nam Larry Keith, mieszkaniec przedmieść Waszyngtonu. "Facet postanowił żerować na eksmisjach ludzi z ich domów. Ponieważ nagle po fali eksmisji pojawiło się mnóstwo ofert na tym rynku, więc ceny zaczęły ostro spadać. Dziś za 20 tysięcy dolarów można tu kupić całkiem niezły dom. Facet więc umieścił w lokalnym radiu i telewizji setki reklam, w których pokazywał eksmisje. I reklamował to hasłem: <Teraz te domy są wolne! Warto je kupować!>" - gorzko konkluduje Keith.

Kręgi załamania gospodarczego rozchodzą się nie tylko po Ameryce, ale po całym świecie. Ekonomiści Goldman Sachs szacują, że instytucje finansowe i inwestorzy stracą ostatecznie 2 biliony dolarów, utopione w amerykańskim załamaniu kredytowym i jego konsekwencjach. Już dotychczasowe skutki recesji praktycznie sparaliżowały rynki inwestycyjne i kredytowe. Z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej. Każda padająca firma, niczym kostka domina przesuwa swoich krajowych i zagranicznych partnerów o krok bliżej w stronę upadku.

I znikąd nadziei. Ekonomista JP Morgan, Bruce Kasman, zapowiada, że w 2009 roku gospodarka USA skurczy się o 2 proc. Pozornie to mała liczba, ale takiego spadku nie widziano tu od czasów II wojny światowej! Zdaniem Kasmana, w I kwartale tego roku PKB Stanów Zjednoczonych może spaść aż o 5 proc.Stąd to wielkie oczekiwanie na to, co zrobi Obama. "Jego plan stymulacyjny, choć jest bezprecedensowym eksperymentem, może naprawdę rozruszać gospodarkę" - mówi DZIENNIKOWI Bob Padgelt z Pensylvania University.

Reklama

"Prozaiczny przykład: linia kolejowa Amtrak dostanie ponad miliard dolarów na unowocześnienie swojej infrastruktury na Wschodnim Wybrzeżu. Ma tam powstać taka kolejka, jak francuskie TGV czy japoński Shinkasen. W efekcie zmian, jakie wywoła ten projekt, może powstać megametropolia Bostonu, Nowego Jorku i Waszyngtonu. Wtedy Bostończyk będzie mógł pracować w Nowym Jorku, nie wyprowadzając się z Bostonu!" -konkluduje.

"Ten plan jest lepiej zaprojektowany niż plan Busha" - mówi DZIENNIKOWI inny ekonomista, Andrew Kaplin z uniwersytetu w Nowym Jorku. "Jedyną jego słabą stroną są ulgi podatkowe: pieniądze, które nie rozruszają gospodarki, bo w obliczu kryzysu ludzie ich nie wydadzą, a raczej zaoszczędzą " - dodaje. Dziś cała nadzieja w nowej ekipie. Nikt nie chce nawet myśleć o tym, że może się jej nie powieść.