Znany naukowiec i ekspert w dziedzinie rozwiązywania językowych zagadek powiedział DZIENNIKOWI, że odmówił opiniowania słów "spieprzaj, dziadu", bo w tym przypadku nie da się rozstrzygnąć sporu o granice wolności słowa. "My, językoznawcy, mamy dylemat z oceną tej sprawy. Bo z jednej strony nie można ograniczać wolności wypowiedzi, zwłaszcza jeśli ma ona znamiona satyry politycznej. Z drugiej strony nie możemy pozwolić na obniżanie autorytetu najwyższego urzędu" - mówi prof. Jerzy Bralczyk.

"Gdybyśmy zinterpretowali zwrot jako okrzyk niezwiązany z jakimiś wcześniejszymi wypowiedziami, to mielibyśmy tu do czynienia ze znieważeniem prezydenta. Ale wszyscy wiemy, że był to rodzaj cytatu" - dodaje Bralczyk, przypominając tym samym, że to Lech Kaczyński pierwszy użył zwrotu "spieprzaj, dziadu".

>>>Zobacz, jak prezydent mówi "spieprzaj, dziadu" do rozmówcy

Prokuratura w Lublinie bezskutecznie namawia językoznawców, by pokusili się o jasną ocenę zwrotu. "Zaproponowaliśmy współpracę kilku, ale wszyscy odmówili. Jest problem ze znalezieniem dobrego biegłego, który autorytatywnie wypowie się w tej sprawie. Ale to nie znaczy, że śledztwo przerwaliśmy" - zaznacza Agnieszka Kempka z lubelskiej prokuratury.





Reklama