Ostatnie dwa miesiące Barbara Jackiewicz spędziła, kursując między Warszawą a Toruniem. Jeździła do syna, kiedy tylko mogła, a gdy wracała do mieszkania na warszawskich Bielanach, dzwoniła do ośrodka i prosiła, aby przyłożyć synowi słuchawkę telefonu do ucha. ”Mówiłam mu, że go kocham i cały czas o nim myślę. Osoby, które były w tym czasie przy Krzysiu, mówiły, że nagle otwierał szeroko oczy, a oddech mu gwałtownie przyspieszał” - opowiada teraz Barbara Jackiewicz.

Reklama

Matka przyznaje, że podczas nieobecności syna odpoczęła. ”Nie mam już skurczów mięśni, nie drętwieją mi ręce” - mówi, ale zaraz podkreśla, że te dwa miesiące wcale nie były czasem ulgi. Wręcz przeciwnie, bez przerwy myślała o Krzysztofie. ”Tydzień temu wyjechałam na kilka dni nad morze. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, wypocząć. Miałam wyrzuty sumienia, że ja tu sobie chodzę, a on leży w ośrodku” - opowiada. Dlatego w zeszły weekend podjęła ostateczną decyzję, że zabierze syna z toruńskiego ośrodka. W niedzielę Krzysztof został przewieziony karetką do Warszawy.

W poniedziałek w mieszkaniu Jackiewiczów wszystko wyglądało dokładnie tak jak pod koniec lutego, kiedy po raz pierwszy opisaliśmy dramatyczną historię rodziny. Krzysztof Jackiewicz, 40-letni mężczyzna, z którym od blisko ćwierć wieku nie ma żadnego kontaktu, znów leży w swoim łóżku, a jego matka tkwi przy nim, sprawdzając, czy sonda dobrze działa, czy cewnik się nie zatkał, czy nic syna nie uciska. Jeśli Barbara Jackiewicz na chwilę wyjdzie do sąsiedniego pokoju, to czujnie nasłuchuje, czy przypadkiem chory czymś się nie zachłysnął. ”W nocy syn znowu miał straszliwy atak boleści i skurczów, myślałam, że to już koniec. Że umrze i skończy się to wielkie cierpienie” - mówi kobieta.

Barbara Jackiewicz mówi, że nie zmieniła zdania w sprawie eutanazji dla nieuleczalnie chorego syna. ”Nic mnie nie przekona do rezygnacji z apelu o godną śmierć dla Krzysia. Jaki jest sens takiego życia, takiego cierpienia? Dla niego nie ma już żadnej nadziei. Prędzej jednak chyba wykonam eutanazję sama w domu, niż doczekam się zmiany prawa” - mówi. A chwilę później zapewnia, że nie wyobraża sobie życia bez syna. ”Jeśli jego zabraknie, ja też odejdę” - twierdzi.

Reklama

Dziś pani Jackiewicz żałuje medialnego szumu, jaki wywołał jej apel. ”Miałam nadzieję na poważną debatę o eutanazji, ale politycy najwyraźniej mają ważniejsze sprawy na głowie niż mój problem. Nie mam do nikogo pretensji, ale chciałabym, żeby ktoś w końcu pochylił się nad ludźmi, dla których nie ma już nadziei” - mówi.

Matka przyznaje, że ostatnie dwa miesiące przyniosły nieoczekiwany skutek: przekonała się, że w Polsce jest miejsce, które zajmie się chorym Krzysztofem, gdyby jej kiedyś zabrakło. Barbara Jackiewicz, która ciągle pamięta, że po poprzednich pobytach w szpitalu synowi pozostały okropne odleżyny, nie ma nic do zarzucenia pielęgniarkom z Torunia. Oprócz może jednego - że żadna nie była w stanie tak jak ona sama bez przerwy tkwić przy łóżku Krzysztofa.

Właśnie dlatego - mówi Janina Mirończuk, szefowa toruńskiego ośrodka Światło - ostatnie dwa miesiące nie były czasem zmarnowanym. ”Wręcz przeciwnie, to był ogromny sukces.Bałam się, że pani Barbara zabierze syna już po dwóch dniach. To, że wytrzymała tak długo, oznacza, że mimo wszystko nam zaufała” - mówi. Jej zdaniem nie ma żadnego sposobu, żeby rozwiązać tę patową sytuację. ”Chcę tylko, żeby pani Barbara wiedziała, że u nas zawsze na Krzysia czeka miejsce” - podkreśla.

Dramatyczną historię rodziny Jackiewiczów DZIENNIK opisał pod koniec lutego. Barbara Jackiewicz apelowała o eutanazję dla syna, tłumacząc, że nie ma nikogo, kto zajmie się nim, gdy jej zabraknie. Po tym apelu pomoc zaoferował toruński ośrodek Fundacji Światło, gdzie przebywają ludzie pogrążeni w śpiączce.