Do dziś szpitale mają czas na to, żeby przesłać do Narodowego Funduszu Zdrowia faktury za usługi wykonane w czerwcu. Na ich podstawie NFZ przelewa na konto szpitala pieniądze, za które lecznice m.in. kupują leki i płacą pensje. Ale strajkujący lekarze zaprzestali wypisywania dokumentacji. Dyrektorzy wielu szpitali mają nie lada problem. Brak przelewów z funduszu zdrowia oznacza tarapaty finansowe.

Reklama

"Na razie jeszcze mamy pieniądze, ale sytuacja szybko może się zmienić" - mówi Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Placówka, którą kieruje, liczy 17 oddziałów. Na siedmiu lekarze pracują na kontraktach. Tam dokumentacja wypełniana jest zgodnie z planem i wysyłana do centrali. To, póki co zabezpiecza szpital finansowo. "Jeśli strajk będzie dalej trwał, pensje dla lekarzy mogą być zagrożone" - zastrzega Solarz.

W podobnej sytuacji są inne lecznice. Szpital im. Mikołaja Kopernika w Łodzi, to największa placówka w całym regionie. Lekarze strajkują tu od 11 czerwca. Pracują, jak na ostrym dyżurze, głodują i nie wypełniają dokumentów. "Dostaniemy z NFZ połowę pieniędzy. Muszą znaleźć się fundusze na leki i na zapewnienie procedur medycznych. Głównie zagrożone są więc pensje" - wyjaśnia Adrianna Sikora, rzecznik prasowy szpitala.

Tomasz Depczyk, lekarz z "Kopernika", przekonuje, że strajkujący medycy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że mogą nie dostać wynagrodzeń. Nie zamierzają jednak rezygnować z akcji. "Stoimy pod ścianą, ale od niej nie odejdziemy. Jesteśmy już tak mocno zdeterminowani, że nic innego nie możemy zrobić, tylko strajkować, głodować, nie wypełniać dokumentów. Do skutku" - mówi dr Depczyk, który wziął tzw. szybki kredyt, żeby utrzymać rodzinę.

Reklama

W gorszej sytuacji są pielęgniarki, dla których pieniędzy też może zabraknąć. "Mówiłam przewodniczącemu Bukielowi, że ta forma najbardziej uderza w pacjentów i w nas, pielęgniarki. Lekarze sobie poradzą, dorobią do pensji, my nie. To nie jest w porządku. Siostry pracowały i dyrektorzy szpitali mają obowiązek wypłacić im pensje. Inaczej pójdziemy do sądu" - zapowiada Dorota Gardias, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.

Sytuację stara się uspokoić Jerzy Serafin, rzecznik Mazowieckiego Oddziału NFZ. "Nic mi nie wiadomo, aby którakolwiek z ponad 90 placówek na Mazowszu, która zawarła z nami kontrakt, zamierzała nie dotrzymać terminu. Z moich informacji wynika, że wszystkie rozliczą się na czas" - zapewnia.

Na pewno uczyni to Centralny Szpital Kliniczny Akademii Medycznej w Warszawie. Lekarze odstąpili tam bowiem od bojkotowania NFZ. "Placówce groziła ewakuacja pacjentów. Zabrakłoby pieniędzy nie tylko na nasze pensje, ale i niezbędne leki dla chorych" - tłumaczy dr Maciej Jędrzejowski, przewodniczący komitetu strajkowego w lecznicy.

Reklama

Nie wszyscy lekarze jednak skapitulowali. Anna Czarnecka, kierownik sekcji organizacji i rozliczeń z NFZ w radomskim szpitalu specjalistycznym nie pozostawia złudzeń: "Nie wysłaliśmy dokumentacji do funduszu. Nie będziemy mieli rozliczonej największej umowy szpitala, na przeszło trzy miliony złotych. Stracimy płynność finansową" - zapowiada Czarnecka.

Wiele komitetów strajkowych jednak jedynie blefuje, że nie wyśle dokumentacji do NFZ. W wielkopolskim oddziale funduszu, mimo strajku i zapowiedzi niewypełniania dokumentacji, za maj rozliczyli się wszyscy. Za czerwiec dokumenty złożyły już 32 szpitale, a kilkanaście jest w trakcie rozliczania. "Nie będzie opóźnień" - mówi Marta Banaszak z NFZ w Poznaniu.




Andrzej Sośnierz: nie ukrywam pieniędzy

IWONA DUDZIK: Wicepremier Zyta Gilowska zapowiedziała wczoraj, że w dzisiejszych rozmowach rządu ze służbą zdrowia będzie przełom. Czy pielęgniarki i lekarze usłyszą jakąś nową propozycję?
ANDRZEJ SOŚNIERZ*: Może, ale ja propozycji pani premier nie znam.

A w NFZ nie ma pan rezerw finansowych?

Tak, ale na świadczenia zdrowotne, a nie na podwyżki. Przypominam, że po to ludzie płacą składkę zdrowotną, żeby zapewnić im leczenie, a nie podwyżki dla personelu. Ze składki finansowane są też płace dla służby zdrowia. Ale same tylko ręce lekarzy i pielęgniarek nikogo nie wyleczą. Trzeba kupić jeszcze narzędzia, materiały opatrunkowe i leki.

Czyli szans na porozumienie nie ma?

Są bardzo duże, jeśli obie strony podejdą do sprawy realnie. Na spełnienie postulatów potrzeba 15 mld zł, a budżet NFZ zwiększy się w przyszłym roku o 6 mld zł. Jeśli społeczeństwo chce podwyżek dla służby zdrowia, to musi się dodatkowo opodatkować.

Pan zgadza się z propozycją ministra Religi podwyższenia składki zdrowotnej?

Dla NFZ im więcej pieniędzy, tym lepiej.

Ale sam, jako obywatel, chciałby pan płacić więcej?
Wolałbym, aby NFZ gospodarował lepiej tym, co ma. Teraz co chwila ktoś przychodzi do funduszu i mówi: te pieniądze trzeba dać na podwyżki albo na jakąś kosztowną terapię.

Planuje pan wprowadzić RUM, czyli elektroniczny rejestr wszystkich usług medycznych wykonanych danej osobie. Może pieniądze na to przeznaczone dać na zakończenie strajków?

Na razie RUM jest na etapie przygotowań. W tym roku nie ma żadnych zarezerwowanych pieniędzy na ten cel. 200 mln zł będzie potrzebne dopiero w przyszłym roku. Ta kwota nie ma znaczenia dla podwyżek. Sądzę, że to jakiś dywersant, aby zaszkodzić RUM-owi, rozpuszcza informacje, jakoby były jakieś pieniądze, które kazano mi odblokować.

Czemu komuś miałoby zależeć na podkopaniu RUM?
Bo RUM zlikwiduje bałagan, jaki w tej chwili panuje w sprawozdawczości przy rozliczeniach z NFZ. Nie wszyscy są tym zainteresowani, bo w mętnej wodzie lepiej się łowi. Dlatego chcą skompromitować rejestr.

Kiedy będzie rozpisany przetarg na RUM?

Pod koniec tego lub na początku przyszłego roku.

Jednak w wyniku protestu znalazł pan osiemsetmilionową rezerwę na podwyżki...
Nie na podwyżki, tylko na świadczenia zdrowotne. Poza tym ja tych pieniędzy nie ukrywałem. Od początku mówiłem, że mamy zwiększony spływ składki. W tym roku spodziewamy się jeszcze 1,2 mld zł. Ale to są pieniądze pacjentów i muszą być przeznaczone dla nich. Zwłaszcza że w zeszłym roku otrzymali oni o 3 proc. mniej usług medycznych niż rok wcześniej. Na wzrost płac może pójść 40 proc. z nadwyżek finansowych. To maksimum tego, co można dać z NFZ. Protestujący już prawie się na to zgodzili, gdy na ostatnich rozmowach pielęgniarki postawiły dodatkowy warunek, że z tej puli chcą 80 proc. dla siebie.

A pana zdaniem kto powinien dostać podwyżki? Pielęgniarki czy wszyscy po trochu?
Dyrektorzy szpitali muszą tak gospodarować pieniędzmi, by starczyło dla wszystkich.



























* Andrzej Sośnierz, prezes NFZ