Obejrzyj film nagrany z wnętrza porwanego przez wiatr autokaru:

p

Maciej Stańczyk: W piątek wieczorem wracaliście z koncertu w Bełchatowie do siedziby zespołu w Koszęcinie. Widzieliście jakiekolwiek oznaki nadchodzącego kataklizmu?
Sławomir Danielski: Nic tego nie zapowiadało. Nawet zadzwoniłem do żony i powiedziałem "kochanie, będę za godzinę". A w kilkanaście minut później wiatr praktycznie zmiótł z drogi nasz autokar.
Dariusz Żaczek: W czasie jazdy z lewej strony mieliśmy czarne wypiętrzone chmury, a z drugiej czyste błękitne niebo. Na początku było to fascynujące zjawisko. Do czasu.

Kiedy zorientowaliście się, że jesteście w samym środku trąby powietrznej?
S.D.: Samochody na drodze stanęły. Na polu zobaczyliśmy, jak powstaje komin trąby, poderwało z ziemi jakieś deski, gałęzie. Zaczęły one uderzać o autokar, zbiły przednią szybę. Trzęsło nami, ktoś krzyknął "O matko, boję się". Autokar zaczął się przesuwać po jezdni. Wtedy zacząłem wszystko nagrywać kamerą.
D.Ż.: W tym momencie podniosło nas jakby na poduszce powietrznej. Przód autokaru poderwało do góry, zaczęło nami obracać. W kilkanaście sekund trąba powietrzna niczym dzikie zwierzę, które widzieliśmy dotąd za kratami w zoo, wydostało się i teraz miało nas w garści.

Reklama

Co się działo?
S.D.: Rzucało nami na wszystkie strony. Autokar obracał się, my krzyczeliśmy. I potem nagle autokar stanął. Otworzyłem oczy. Wszędzie było pełno szkła, krwi.
D.Ż.: Wpadaliśmy na siebie. Kolega, który był przypięty do siedzenia, szorował policzkiem po asfalcie, bo w autokarze nie było już szyb. Kilka osób wypadło na zewnątrz. Czułem, jak obraca nas dwa razy w powietrzu do góry nogami. Musiało nas poderwać na jakieś dwa metry, bo dach autokaru podczas tych obrotów nie dotknął ziemi, nie został uszkodzony. Opadliśmy ostatecznie na koła.

Wybuchła panika?
S.D.: Nie wiem, nawet nie pamiętam, którymi drzwiami wyszedłem. W ręku trzymałem telefon. Był wyłączony. W ogóle nie pamiętam, żebym go wyłączał, że coś z nim robiłem. A obok mnie leżała parasolka. To cud, że nikomu się nie wbiła w ciało.
D.Ż.: Na początku tylko krzyczeliśmy, później pojawiły się jęki bólu. Ktoś zaczął płakać. Gdy autobus stanął w miejscu, zaczęliśmy uciekać. Później trzeba było pomóc rannym, wyciągać tych, którzy nie mieli sił sami wyjść.

Jak długo trwało uderzenie trąby?
S.D.: Może kilkanaście sekund, ale nikt kto tego nie przeżył, nie jest świadomy jaka to potężna moc. Po wszystkim, gdy trąba już ustąpiła, przed nami stał w rowie biały samochód, osobowy mercedes. Wcześniej go tam nie było. Trąba musiała go przywiać. Z autokaru wyrwało lodówkę. Leżała po drugiej stronie dwupasmowej jezdni.
D.Ż.: Autokar w czasie obrotów w powietrzu musiał podwoziem uderzyć w osobowy samochód i go zmiażdżył. Musieliśmy wyciągać z niego kierowcę, bo nie dało się otworzyć wraka. Na szczęście miał tylko złamaną rękę. Ale uderzenie w jego wóz musiało być ogromne, bo nie mogliśmy wyjąć ze stacyjki kluczyków i wyłączyć zapłonu - tak były zakleszczone.

Reklama

Pogoda się uspokoiła?
S.D.: Padał deszcz, a niebo nabrało sinej barwy. Trzeba jednak było się ratować, opatrzeć rannych, wezwać pogotowie. Kierowcy przejeżdżali i wystawiali przez szybę rękę z apteczkami, inni zatrzymywali się. Jedna z koleżanek nie mogła sama wyjść z autokaru. Czekaliśmy na lekarzy. Zaczęła się walka z czasem. Adrenalina była tak duża, że początkowo myślałem, że nic mi nie jest. Coś mnie bolało, ale nie zwracałem na to uwagi. Dopiero potem po prześwietleniu w szpitalu okazało się, że mam bardzo mocno stłuczone żebra, pościeraną skórę na głowie i rozciętą nogę.
D.Ż.: Nasza koleżanka Bożena nie mogła się ruszyć, a my staliśmy w szczerym polu jakieś 20 kilometrów od miasta. Zanim przyjechało pogotowie, musieliśmy pomagać sobie sami. Mieliśmy szczęście w nieszczęściu, że nikt nie zginął.
Jak wyszliśmy na zewnątrz, zaczęliśmy się rozglądać i wtedy zauważyłem, że na polu za drogą jest rozrzucone mnóstwo przedmiotów - torebek, napojów, telefonów, ubrań. To były nasze rzeczy, tak jakby trąba wyssała wszystko co było luzem w autokarze.


Jak teraz się czujecie?
S.D.: Do tej pory burze traktowałem obojętnie, ale teraz wszystko się zmieniło. Następnego dnia jechałem odwieźć rodzinę na pociąg. Wszędzie połamane drzewa. Trąba zrównała z ziemia hektary lasów. Gdy zaczęło wiać i kropić serce mocniej mi zabiło. Od dwóch nocy prawie nie śpię.
D.Ż.: Ja jestem pilotem lotniczym, latam rekreacyjnie, znam się na pogodzie. Nie boję się, ale nadal żyję tym, co nas spotkało. Wszyscy tym żyjemy. Trzeba jednak pracować dalej. Od środy znowu zaczynamy próby.

*Sławomir Danielski i Dariusz Żaczek są solistami chóru w Zespole Pieśni i Tańca "Śląsk".