Od grudnia do dziś nie ustalono ani do których szpitali trafiły, ani ile z nich użyto. Radomska prokuratura twierdzi, że nie robiono nimi zastrzyków. Z ustaleń DZIENNIKA wynika, że było inaczej.

Reklama

Po naszej publikacji koncern Becton Dickinson ogłosił, że wycofa podejrzane strzykawki i przeprowadzi kontrole. A Ministerstwo Zdrowia, choć zareagowało błyskawicznie, bagatelizowało problem. I obarczyło odpowiedzialnością producenta. Obwinia też radomski szpital, który w grudniu 2006 r. zawiadomił prokuraturę o brudnych strzykawkach, ale nie poinformował Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych.

Ale to nie koniec nieprawidłowości, które mogły zagrozić życiu pacjentów. Wczoraj śledztwo w tej sprawie, które toczyło się od grudnia w Radomiu, przeniesiono do Lublina - "za opieszałość" i "nieudolność". Radomscy prokuratorzy badali sprawę strzykawek bez efektów i oni również nikogo nie powiadomili o zagrożeniu.

Z ustaleń DZIENNIKA wynika, że producent przez sieć dystrybutorów sprzedał jednorazówki do 150 szpitali oraz hurtowni, co jeszcze powiększa liczbę ostatecznych odbiorców. Urząd uważa, że tylko producent może ustalić, gdzie są teraz jednorazówki z feralnych serii. Najbardziej podejrzana jest jedna seria, odkryta w Radomiu, w której były strzykawki z resztkami much i ciemnymi zanieczyszczeniami. Zrobienie nimi zastrzyków grozi zakażeniem krwi, a nawet śmiercią.

Reklama

"Nie stwierdziliśmy, by te strzykawki były używane" - twierdzi Małgorzata Chrabąszcz, rzeczniczka radomskiej prokuratury. Tymczasem z ustaleń DZIENNIKA wynika, że tylko na oddziale okulistycznym radomskiego szpitala zużyto część tych jednorazówek. Nie wiadomo, ile ich wykorzystano w całym szpitalu. Podejrzanych jest także kilka innych serii strzykawek tego producenta, używanych od czerwca ubiegłego roku w całej Polsce. Prawdopodobnie prawie połowa z nich została już zużyta.

W aferze strzykawkowej niejasna jest rola urzędu i Ministerstwa Zdrowia. Urząd 20 lipca dostał informację, że według biegłych strzykawki tego producenta są zanieczyszczone, a ich użycie grozi śmiercią.

We wtorek, po zapowiedzi publikacji DZIENNIKA o aferze strzykawkowej, kierownictwo resortu zdrowia podjęło w nocy decyzję o zwołaniu konferencji prasowej. Prezes urzędu Leszek Borkowski nie potrafił jednak powiedzieć, jakie działania podjął po 20 lipca, by ostrzec ludzi. Dlaczego komunikat o wycofaniu niebezpiecznych strzykawek znalazł się na internetowej stronie urzędu dopiero 31 lipca?

Reklama

Minister zdrowia Zbigniew Religa mówił zaś, że w tej sprawie resort i podległe mu urzędy są bez winy. Argumentował, że mamy dobre prawo, a zawinił tylko czynnik ludzki. Podobnie zachowywał się jego zastępca Bolesław Piecha z PiS. Gdy spytaliśmy go, dlaczego nie ostrzegł ludzi o zagrożeniu, odparł: "Po co? Co miesiąc na moje biurko trafia minimum 100 tego typu spraw. Często te alarmy okazują się fałszywe".

Jak zanieczyszczenia dostały się do strzykawek? Do których szpitali trafiły skażone serie? Ministerstwo Zdrowia uważa, że za wszystko odpowiada producent. Firma Becton Dickinson po wczorajszej publikacji DZIENNIKA oświadczyła, że "wszczęła intensywne działania wyjaśniające".

Hiszpański nadzór farmaceutyczny, bo skażona partia strzykawek została wyprodukowana właśnie w Hiszpanii, sprawdzi, jak i gdzie doszło do zaniedbań. Tylko producent może także się dowiedzieć od swoich dystrybutorów, dokąd trafiły jednorazówki. Jak wynika z informacji DZIENNIKA, dostało je 150 odbiorców, wśród nich były szpitale, ale także hurtownie, od których mogli je kupić kolejny nabywcy. Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych zapowiada kontrole strzykawek produkcji koncernu Becton Dickinson, bo istnieje niebezpieczeństwo, że skażonych było kilka serii.



Dotychczas nie wiadomo, do ilu polskich szpitali trafiła feralna seria 0607186. Obecnie jest wycofywana z rynku. Firma Becton Dickinson Polska, która sprowadziła strzykawki z Hiszpanii, utrzymuje, że nie ma takich danych. Co ciekawe, przez ponad pół roku śledztwa radomska prokuratura nie zdołała ustalić, czy niebezpieczna seria strzykawek jest nadal w innych szpitalach.

"Prosiliśmy dystrybutorów, aby w trybie pilnym przygotowali informacje o wszystkich odbiorcach" - mówi Marcin Koenig, prezes Becton Dickinson Polska. "Do 20 lipca nie mieliśmy żadnych informacji o zanieczyszczeniach w naszych strzykawkach. Nie poinformowała nas o tym ani policja, ani prokuratura. Nie widzieliśmy próbek, które badali biegli" - tłumaczy.

Radomski szpital złożył reklamację u dystrybutora - łódzkiej firmy Skamex Company już w grudniu ubiegłego roku. Dystrybutor zawiadomił niemiecką filię koncernu, która zlekceważyła problem. Ze stoickim spokojem podchodzi do afery producent BD Medical w Hiszpanii, który wydał oświadczenie, że "nie nastąpiło ryzyko dla zdrowia użytkowników strzykawek", choć to oczywista nieprawda. Dożylne wstrzyknięcie zanieczyszczeń grozi bowiem zaczopowaniem naczyń i śmiercią pacjenta.

"Strzykawki te nie były jałowe. Ich użycie mogłoby stanowić zagrożenie dla pacjentów" - potwierdza prof. Zbigniew Fijałek, prezes Narodowego Instytutu Leków. "Odpowiedzialność za jakość wyrobu spada na wytwórcę".

"Pracuję w branży 25 lat i nigdy nie widziałem kawałków owadów w strzykawkach, bo strzykawki są produkowane w warunkach klasy czystości powietrza C" - mówi Andrzej Karczewicz, kierownik Wydziału Nadzoru Rynku Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych. "Tam nie może być żadnych pyłków, a już na pewno nie może być much".

Prezes Urzędu Rejestracji Leszek Borkowski zapowiedział wczoraj, że złoży doniesienie do prokuratury w sprawie "afery strzykawkowej". Dyrekcja szpitala, dystrybutor strzykawek i producent mieli obowiązek zawiadomić o skażonej serii jednorazówek. Wówczas urząd wycofałby wadliwą serię ze wszystkich szpitali w Polsce. Za ukrywanie "incydentu medycznego" grozi nawet rok więzienia.

"Prawo jest dobre, zawinił czynnik ludzki. Personelowi szpitala zabrakło wyobraźni" - mówi Leszek Borkowski. "Radomski szpital uznał, że jest samodzielnym księstwem i skoro oddał strzykawki dystrybutorowi, to nie ma już problemu". Informacja, która ukazała się w DZIENNIKU, zdopingowała wszystkich do działań. Dziś sprawa jest tak nagłośniona, że nikt tych strzykawek nie będzie używał, chyba że jest szaleńcem.