To było chyba 5 września. Zgłosił się człowiek, tak jak to było na nagraniu, to było połączenie przez sekretariat. Pani sekretarka wybiegła i mówi, że dzwoni kancelaria premiera. Zdziwiłem się, ale kazałem łączyć. Odebrałem, zgłosił się pan; przedstawił się, że dzwoni od Tomasza Arabskiego. To jest w tym nagraniu jakby połączone w jedno - mówi w rozmowie z RMF FM sędzia Ryszard Milewski, prezes sądu w Gdańsku. P
Mówił, że koniecznie pan premier chce spotkać się z sędziami. Nawet nie ze mną, tylko z większą liczbą sędziów, którzy mieli pieczę, nadzór nad sprawami Amber Gold. Zdziwiłem się, dlaczego akurat z sędziami. Powiedział, że są informację z prokuratury, z Ministerstwa Sprawiedliwości, jakby niewystarczające i on by chciał cały ogląd sytuacji - wyjaśnił sędzia. Pytałem, czy chodzi o sprawy karne czy cywilne. Jeśli o sprawy cywilne, to musiałaby być pani prezes sądu rejestrowego, jeśli karne - pani wiceprezes i ja. My na bieżąco to monitorujemy, jeśli pan premier chce, to nie ma problemu, jesteśmy gotowi stawić się na każde wezwanie i wyjaśnimy, jeśli są jakieś nieścisłości, czy jakieś sprawy, które budzą zainteresowanie - dodał.
Milewski nie mógł się doczekać telefonu. Cały czas było, że zadzwoni pan Arabski i umówi spotkanie. Po tym pierwszym telefonie trochę się nawet ucieszyłem, że wreszcie ktoś mnie wysłucha, naszych problemów sądowych. To nie chodzi tu tylko o sprawy Amber Gold, sędziowie są zarzuceni wielką ilością spraw, nie nadążają. Wydział upadłościowy jest zarzucony sprawami. Myślałem, że też ogólnie porozmawiamy o sytuacji w naszym sądzie - tłumaczy reporterowi RMF FM.
Gdy jednak nie zadzwonił Tomasz Arabski a ten sam człowiek, prezes sądu pomyślał, że coś jest nie tak. Wtedy pomyślałem, że coś jest nie tak. Naciskał, żeby to spotkanie było po terminie posiedzenia. Mówię, że sędziowie są niezawiśli, skład jest wyznaczony, możemy się spotykać. Zaskoczyło mnie pytanie o to, czy ci sędziowie, co mają jechać, są zaufani - zapewnia.
Milewski tłumaczy też, co oznaczały słowa, by się nie martwić. Zrozumiałem tak, że chodzi o to, czy sędziowie będą doświadczeni. Tacy z resztą byli, już dwa dni temu wcześniej wyznaczeni do tego składu. Właściwie to byli najstarsi sędziowie w tym wydziale. Termin też był już wyznaczony wcześniej. Sami nie wiedzieliśmy, ile tych akt jeszcze dojdzie, jaki to będzie duży materiał dowodowy - mówi.
Wtedy sędziemu sprawa zaczęła wydawać się dziwna. Po pierwszej rozmowie myślałem, że może ktoś sobie jakieś żarty robi. Pomyślałem, że to może jest jakaś jednak prowokacja. Rozmowa zakończyła się tak, iż ten człowiek mówił, że dostane e-maila od pana Arabskiego, w którym się uzgodni ze mną wszystko - wyjaśnia. Co było w e-mailu? Tego prezes sądu nie chce wyjaśnić. Tłumaczy, że dokumenty złożył w prokuraturze i ABW.
Przyznaje też, że dał się sprowokować. W pierwszym telefonie, taka prawda, no, dałem. Wszystkie przesłanki takie były. Pytałem potem sekretarkę o numer, mówiła, że były trzy gwiazdki, urząd się łączył, kancelaria. Było zamieszanie. Wszystko tak wyglądało, jakby rzeczywiście dzwoniła kancelaria. Oczywiście, że zdziwiło mnie, że dzwoni kancelaria premiera, ale sprawa jest nietuzinkowa, ma taki zakres, charakter. Jest zagmatwana, że pomyślałem, że może faktycznie premier czegoś chce od sędziów, którzy prowadzili to postępowanie - mówi reporterowi RMF FM sędzia Milewski. Dodaje też, że nie miał żadnych możliwości, by wpływać na decyzję sądu, jak też nie miał dostępu do dokumentu.
Zapewnia też, że zaraz po tym, gdy dostał mail, zawiadomił prokuraturę i ministra Jarosława Gowina. Pan minister bardzo podziękował mi za informację. Powiedział, że bardzo dobrze zrobiłem, że zawiadomiłem służby. Spytał, kiedy był pierwszy telefon. Podziękował - wyjaśnia.