KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Wzorzec przedwojennej szkoły i inteligenta? A jaki on jest?
RYSZARD LEGUTKO*:
Ten motyw pojawił się w mojej wypowiedzi, gdy odnosiłem się do podstawowego pytania polityki edukacyjnej. A ono brzmi: do jakiego celu dążymy jako nauczyciele i wychowawcy? Znalazłem tu analogię: jest nią polski inteligent. Inteligencja to grupa wywodząca się jeszcze z XIX wieku, zniszczona przez II wojnę światową i przez komunizm. Kim jest polski inteligent? To prawnik, naukowiec, inżynier, artysta, aptekarz, lekarz, przedsiębiorca, ale to nie wszystko. Inteligent to nie tylko ekspert. Inteligent ma w domu sporą bibliotekę, ciekawi go sztuka. Wychowuje dzieci zaangażowane społecznie. Troszczy się o to, co czytają, jakim językiem mówią. Kocha książki i angażuje się w życie obywatelskie.

Ale przecież Polska szkoła kształci całe rzesze inteligentów. Niemal wszyscy uczniowie zdają maturę i dostają się na wyższe uczelnie.

No właśnie. Przed wojną bycie inteligentem i bycie absolwentem uczelni nie było wprawdzie tożsame, ale było bardzo bliskie. Teraz nie jest. Absolwent uczelni i inteligent to nie to samo. Matura i dyplom szkoły wyższej nie są dziś żadnymi wyznacznikami. Mamy dużo ludzi z dyplomami, po studiach, znacznie więcej niż inteligentów. Dlatego dzisiaj pojęcie inteligent straciło swoją pierwotną treść.

Przed wojną kładziono nacisk, by szkołę powszechną kończyło jak najwięcej uczniów, ale matura była dla elit. Wynika z tego, że dziś mniej uczniów powinno zdawać maturę?

To byłoby dziś trudne do zaakceptowania. Na szczęście wykształcenie ma charakter hierarchiczny. Są lepsze i gorsze szkoły i wszyscy o tym wiedzą. Rola ministra edukacji polega na wyznaczaniu kryteriów, zaś hierarchizacja ma charakter samorzutny. I bardzo dobrze.

Minister nie jest bezradny. Może sprawić, żeby egzaminy maturalne były trudniejsze, a nie jak teraz dostosowane do poziomu najsłabszych.

Przyznaję, należy utrudnić zdawanie matury. Trzeba wrócić do sprawdzania wiedzy, bo prezentacja nie selekcjonuje zdających. Prezentację łatwo kupić.

Sposób, jaki zaproponował pan, by wychować inteligenta, to nauka łaciny, historii sztuki i filozofii. Kto będzie się uczył łaciny, automatycznie zostanie inteligentem?

Oczywiście, to nie tylko kwestia jednego czy dwóch przedmiotów, ale długiego ciągu zmian. Łacina, filozofia i historia sztuki to pierwsze narzędzia, których trzeba młodym ludziom dostarczyć. By całe przedsięwzięcie się udało, potrzebna jest zgoda na ów podstawowy cel.

I myśli pan, że znajdzie zrozumienie wśród uczniów wychowanych na komputerach?

Nie widzę konfliktu między komputerem a Horacym.

Ale jak lekcja łaciny ma sprawić, że wychowamy inteligenta?

To język, który funkcjonuje jak rachunek matematyczny, uporządkowany, logiczny. Daje wgląd w bogactwo treści kultury starożytnej. A także wgląd w funkcjonowanie języka, w obszar skojarzeń językowych. Nauka łaciny rozwija. Powiedziałem żartobliwie na konferencji prasowej, że gdyby to ode mnie zależało, łacina i greka byłyby od I klasy podstawówki. Po sali przeszedł chichot. A kiedyś to było oczywiste. I dziś niemała część środowiska akademickiego myśli tak, jak ja. Moje dzieci uczyły się łaciny i greki i widzę w tym same korzyści dla ich rozwoju.

A jak uczniów mają rozwinąć mundurki?

Mundurki są symbolem tego, iż szkoła stanowi odrębną rzeczywistość. W społeczeństwie jest tendencja do zacierania granic między rzeczywistościami. Uważa się za normalne, że młodzi ludzie wszędzie wyglądają, mówią i zachowują się tak samo. To fatalne. To nie wychowuje. Należy nauczyć się, co gdzie przystoi, a co innego wypada w szkole, co innego na ulicy, co innego w teatrze, w kościele. Już z Pana Tadeusza wiemy, że grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna”. Mundurki mają być tego sygnałem. Jesteśmy na początku długiej, bardzo długiej drogi. Jedno jest pewne: jeśli każda rzeczywistość - szkoła, kościół, teatr, ulica, proszona kolacja - nie będą się różniły wymogami języka, zachowania, ubioru, to żadne plany edukacyjne nie udadzą się, bo młodzi ludzie nie będą dostrzegać potrzeby wyjścia ze skorupy, w jaką zostali wepchnięci przez zaniedbania lub idiotyczne wzorce.

Sądzi pan, że chłopcy, którzy dotychczas napadali na koleżanki z klasy, po założeniu mundurków automatycznie staną się dobrze wychowani?

Jest patologiczny aspekt szkoły, ale patologie to zupełnie inny problem i inne środki. My mówimy tutaj o zachowaniach niedobrych, lecz nie patologicznych. Jeśli pojawi się przyzwolenie nauczycieli i rodziców na to, iż szkoła powinna kształcić obyczaj, to jest szansa, aby tak się stało. Mundurki to zmiana zewnętrzna, która może jednak spowodować, że zmienimy sposób patrzenia na szkołę. Gdy teraz widzimy młodego człowieka, fatalnie ubranego i fatalnie zachowującego się w szkole i poza nią - nie reagujemy. Być może to się zmieni, a złe zachowanie młodzieńca w mundurku wywoła u nas żywszą reakcję. Kiedy ulicą idzie pijak, omijamy go, ale uznajemy za widok mało bulwersujący. Kiedy jednak idzie pijany żołnierz, wywołuje to w nas poczucie dysonansu, konsternację. Może mundurki zmienią postrzeganie przez nas młodych ludzi? Bez takich reakcji proces wychowawczy nie ruszy z miejsca. Nie zrobimy niczego, jeśli zaraz na początku założymy, że niczego zrobić się nie da.

Żeby ten subtelny proces się rzeczywistością, musieliby go zrozumieć i polubić nauczyciele. Ma pan do tego odpowiednią kadrę?

Trzeba szukać sojuszników. To nie jest łatwe. Liczę na to, iż stosując perswazję, mogę ich zdobyć. Ja widzę młodych ludzi przychodzących na uniwersytet, którzy mają szansę spełnić kryteria polskiego inteligenta. Są jeszcze ciągle zbyt mało liczni i nie stają się bohaterami medialnych przekazów. Bo stereotyp młodego człowieka - w reklamach, w kulturze masowej, w rozrywce, w mediach – jest następujący: na uszach słuchawki, na głowie dredy, spodnie na pośladkach i używa okropnego żargonu. Czy widziała pani kiedyś w reklamie młodego człowieka, który nie wygląda na głupka? I kiedy rozmawiamy o młodzieży, to wobec natłoku takich obrazów, właśnie taki wizerunek przychodzi nam na myśl. Mówimy sobie: no nie, to niemożliwe, by ktoś taki dobrowolnie przeczytał Pana Tadeusza, nauczył się greki czy poszedł do opery. Dlatego nawołuję do przywoływania innych skojarzeń i do zmiany myślenia. Przecież jest też inna młodzież. To ona ma być siłą napędową edukacji.

*Prof. Ryszard Legutko, filozof, minister edukacji





















Reklama