"Panie Prezydencie, tysiące razy robiłem prezydentówki Panu. Były duże i małe. Dziś rano zrobiłem Panu ostatnią. Niech Bóg ma Pana w opiece". Rafał i cała załoga Lot Catering.

"Ja syn narodu Polskiego, choć zawsze byłem Pana wielkim przeciwnikiem, choć nie zgadzałem się z Pana polityką dziś specjalnie tu przyjechałem by oddać Panu honor. Śmierć zmienia perspektywę spojrzenie na wszystko" - Jan z Zamościa. "Przywiozłam tu dziś ze sobą moją 6-letnią córeczkę. Niech zapamięta ten dzień. Bóg z wami" - Maria.

Reklama

Osiem ksiąg kondolencyjnych wystawionych przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie zapełniona jest już podobnymi wpisami. W tłumie oczekującym przed Pałacem by postawić znicz, wpisać się w księgi, pomodlić czy tylko zatrzymać na chwilę widać dziesiątki zapłakanych twarzy.

- Jest inaczej niż po śmierci Jana Pawła II. Wtedy on, kościół, media przygotowywały nas na tą śmierć. Dziś to było jak uderzenie prosto w twarz - mówi Marta Twardowska, studentka historii z Uniwersytetu Warszawskiego. - I co najważniejsze, wcale nie ma się poczucia, ze zginęli politycy, czyli ludzie z zasady nielubiani. Wprost przeciwnie wszyscy są naprawdę zboleli i wstrząśnięci - dodaje dziewczyna.

Reklama

Warszawa ostatnio tak wyglądała 2 kwietnia 2005 roku po śmierci Jana Pawła II. Całe miasto jest opustoszałe, ulice puste. Tylko Stare Miasto, Śródmieście i szczególnie Trakt Królewski jest nieprzejezdny. Dziesiątki tysięcy ludzi z kwiatami, zniczami, czy tylko czarnymi wstążeczkami w klapach zatrzymuje się przy kościołach, Belwederze i Pałacu Prezydenckim. Kiedy na przejścu dla pieszych na ulicy Kredyowej niedaleko Zachęty światła przez kilka minut nie zmieniają się na zielone starsza kobieta uderza w płacz: - Teraz to juź nic nie będzie działało w tym kraju.

- Czy w tutaj w sobotnie popołudnia zawsze tak jest - Margarita i Julio Guerrero z Meksyku z konsternacją rozglądają się wchodząc na Krakowskie Przedmieście. - Przecież tu się zupełnie nie da przejść? - pytają policjanta. Dopiero kiedy słyszą, że te tłumy ludzi to żałobnicy z przerażeniem w oczach pytają, czy nie powinni wyjechać z Polski: - Nie ma jakiegoś niebezpieczeństwa, zamachu stanu czy coś podobnego?

Kwietniowe soboty to tradycyjne dzień ślubów. Małgosia i Janek strasznie cieszyli się, ze udało im się już pół roku temu zarezerwować termin w kościele św. Anny przy placu Zamkowym. Teraz jednak mają świątynię zapełnioną żałobnikami: - Nie wiemy nawet jak mamy witać gości, czy mamy się uśmiechać, czy płakać. Nawet wesela nam sie odechciało - wzdycha Małgosia.