Uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, zarówno te środowe, jak i sobotnie, były przygotowywane od dawna. I obie strony - polska i rosyjska - miały świadomość, jak bardzo delikatna jest to sprawa. Jednak im bliżej obchodów, tym więcej było woli porozumienia.

Reklama

Rosjanie starali sie zrobić wszystko, by dobre wrażenie ze środowego spotkania Donalda Tuska z Władimirem Putinem pozostało - pisze "Gazeta Wyborcza". Jednym z gestów dobrej woli, docenionym bardzo przez Polaków, była np. rezygnacja z wyłączenia w okolicy Lasu Katyńskiego przekaźników sieci komórkowych, czego wymaga standardowa procedura bezpieczeństwa.

Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Godzinę przed planowanym lądowaniem prezydenckiego tupolewa do Smoleńska na pokładzie samolotu Jak-40 przylecieli z Polski dziennikarze. Jednak mgła nad lotniskiem zaczęła gęstnieć.

Kontrolerzy ze Smoleńska nie zdecydowali się jednak zamknąć portu lotniczego. Mieli za to sugerować polskiej załodze lądowanie na jednym z lotnisk zapasowych - w Mińsku, WItebsku lub ostatecznie w Moskwie.

"Z najbliżej położonego Witebska kolumna prezydencka złożona z prawie 90 osób jechałaby jednak do Katynia co najmniej dwie godziny, i to przy założeniu, że szybko udałoby się podstawić tam rządowe samochody dla wszystkich pasażerów" - pisze "Gazeta Wyborcza".

Piloci zdecydowali się podjąć próbę lądowania.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", dwa dni po tragedii jeden z pracowników lotniska w Smoleńsku stwierdził: "Wszyscy jesteśmy winni tej tragedii, nie można obciążać tą tragedią tylko pilotów. Ze względu na pogodę trzeba było w sobotę zamknąć lotnisko i kategorycznie zabronić lądowania, przynajmniej do południa. Ale nie mogliśmy tego zrobić, bo zostałoby to odczytane jako skandal dyplomatyczny wobec Polaków".