Płk Łukaszewicz wskazał trzy instytucje, odpowiedzialne za planowanie i organizowanie uroczystości w Katyniu: Kancelaria Prezydenta, Biuro Ochrony Rządu i Siły Powietrzne. Przy czym - jak podkreślił - Siły Powietrzne miały tylko zapewnić przelot.

Główny zarzut wobec tych instytucji to brak współpracy, koordynacji, a w konsekwencji brak "alternatywnych dróg dowiezienia delegacji". Zdaniem Łukaszewicza, pilot prezydenckiego samolotu mógł zdecydować się albo na próbę lądowania, albo na inne rozwiązanie: wybranie alternatywnego miejsca do lądowania, opóźnienie lądowania, odczekanie w powietrzu, decyzję o powrocie. Zdaniem pułkownika, w sytuacji, jaka panowała w Smoleńsku, każde z tych rozwiązań było uprawnione.

Reklama

Każde - poza lądowaniem. "Pilot zrobił więcej niż do niego należało, mając świadomość wagi, podjął się zadania, które było nie do wykonania w tych warunkach. Tego lądowania nie powinno być" - stwierdził.

Tymczasem - zdaniem płka Łukaszewicza - pilot powinien mieć jasne instrukcje, które pozwolą mu działać mimo presji. "Pilot zamiast podjąć decyzję, biorąc pod uwagę pogodę i wyposażenie, bierze na siebie odpowiedzialność. W wyniku tej presji, ale nie musiała być ona wypowiedziana, doprowadzamy do sytuacji, że gdyby została podjęta decyzja negatywna, rezultatem byłby brak delegacji" - mówił pułkownik.

Reklama

Ale konieczność takich regulacji to nie wszystko. Płk Łukaszewicz zwrócił także uwagę na istniejącą już funkcję tzw. "dysponenta". "To umocowany przedstawiciel najważniejszego pasażera na pokładzie. Osoba ta powinna przyjąć informację, co się dzieje, czy są alternatywe możliwości" - tłumaczył.

Osoba powinna stosować trzy zasady. Po pierwsze, "każdy samolot musi wrócić tam skąd wyleciał". Po drugie, "lądowanie jest wtedy bezpieczne , gdy pasażerowie o własnych siłach mogą odejść od samolotu". I po trzecie, "samolot to pan samolot, trzeba podchodzić z szacunkiem, bo Cię zabije".